Francja – Nigeria 2:0
Niemcy – Algieria 2:1 d
Argentyna – Szwajcaria 1:0 d
Belgia – USA 2:1 d
1. Do grona ćwierćfinalistów dołączyły Francja, Niemcy, Argentyna i Belgia. Czyli niby zgodnie z oczekiwaniami, jednakże myliłby się ten, kto sądziłby, że awans przyszedł faworytom z łatwością. Nic z tych rzeczy – na cztery rozegrane w poniedziałek i wtorek spotkania aż trzy kończyły się dogrywką. Łatwo policzyć, że w efekcie mogliśmy obejrzeć aż 90 dodatkowych minut piłkarskich zmagań – to tyle, co cały mecz! A co najważniejsze, pomimo ogromnego zmęczenia, w każdej z dogrywek piłkarze obu rywalizujących drużyn wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności; o ile w regulaminowym czasie fajerwerków nie uświadczyliśmy (może za wyjątkiem meczu Niemcy – Algieria), o tyle w dodatkowym oglądaliśmy już tylko i wyłącznie futbol przez duże F. Dowodem tego niech będzie choćby to, że w każdym ze spotkań, które do rozstrzygnięcia wymagało dogrywki, wszystkie gole padały akurat w ostatnich 30 minutach. Nie były to może jeszcze absolutne piłkarskie Himalaje, w rodzaju pamiętnych, mitycznych już bojów stoczonych właśnie w dogrywkach przez Włochów i Niemców w roku 1970 (4:3 dla Italii, 5 bramek w dogrywce) czy też przez Niemców i Francuzów 12 lat później (3:3, 4 gole w dodatkowym czasie), ale wiele nie brakowało.
2. Były to też zarazem mecze bramkarzy. Starcia Francji z Nigerią akurat nie oglądałem, ale sądząc po skrócie, golkiper reprezentacji Super Orłów, Vincent Enyama, ratował Nigerię przed stratą bramki nie raz, nie pięć. Nie gorzej spisywał się broniący barw Algierii Raïs M’Bolhi – to, że Lisy Pustyni stawiały Niemcom opór tak długo, to w znacznej mierze jego zasługa; choć oczywiście nie tylko, gdyż w zasadzie cały zespół Algierii prezentował się znakomicie (nie wiem, jak wy, ale ja mam wrażenie, że po tych mistrzostwach krótka lista drużyn, które zdołałaby pokonać reprezentacja Polski, stała się jeszcze krótsza). Wreszcie, cuda w bramce wyczyniał też Tim Howard – w spotkaniu z Belgią Amerykanin obronił aż 16 strzałów, ustanawiając w ten sposób nowy rekord Mundialu.
3. Osobny akapit należy się Manuelowi Neuerowi, ochrzczonemu już przez Rafała Steca „bramkarzem przyszłości”. Istotnie, to, co golkiper Bayernu Monachium zaprezentował w spotkaniu z Algierią, wymyka się wszelkim prawidłom, które do tej pory opisywały grę na tej pozycji. Nie chodzi tu bynajmniej o interwencje czy efektowne parady – tych Neuer miał stosunkowo niewiele (raptem 3). Rzecz w tym, że bramkarz – niczym rasowy obrońca – do strzałów na strzeżoną przez siebie bramkę nie dopuszczał; gdy tylko Algierczycy rozpoczynali kontratak, Neuer wyrastał na środku (!) boiska jak spod ziemi i błyskawicznie, to nogą to głową, kasował w zarodku praktycznie każdą akcję przeciwnika. Rachować nie rachowałem, ale podejrzewam, że tego rodzaju interwencji bramkarz reprezentacji Niemiec zaliczył w tym meczu więcej, niż cała stojąca przed nim linia defensywna razem wzięta. Zresztą, nazywać Neuera bramkarzem byłoby jakimś straszliwym niedopowiedzeniem, nieoddającym ani na jotę jego boiskowej postawy. Manuel Neuer to nie golkiper, grający jak ostatni obrońca; to prawdziwy libero, którego od Franco Baresiego czy Matthiasa Sammera odróżnia głównie to, że może też łapać piłkę w ręce.
4. Leo Messi tym razem do siatki nie trafił. Na 2 minuty przed końcem spotkania ze Szwajcarią mały Argentyńczyk zaliczył natomiast kluczowe podanie do Angela Di Marii, które ten zamienił na zwycięskiego gola. Argentyna znów nie zachwyciła, ale znów wygrała. Czyżby szykowała się powtórka z 1986 roku z Meksyku, gdzie Diego Maradona praktycznie w pojedynkę poprowadził swych kolegów do mistrzostwa? Oj, szczerze w to wątpię, ale ponoć nadzieja umiera ostatnia.