Tag: Holandia

12.07 – 25. dzień Mundialu

Brazylia – Holandia 0:3

1. Mecz o 3. miejsce to spotkanie z gatunku tych, które równie dobrze mogłyby się w ogóle nie odbyć, a i tak mało kogo by to obeszło. Na mistrzostwach Starego Kontynentu zrezygnowano z jego rozgrywania już w latach 80-tych ubiegłego wieku, jednakże FIFA najwyraźniej ani o tym myśli. W efekcie co 4 lata w wigilię wielkiego finału oglądamy starcie zespołów, które perspektywa zdobycia brązowego medalu zajmuje znacznie mniej, aniżeli fakt utraty szansy na wywalczenie medalu złotego.

2. Twa degrengolada reprezentacji Brazylii. Jeżeli komuś powinno było zależeć na zwycięstwie w tym „meczu pocieszenia”, to właśnie gospodarzom, którzy mogli w ten sposób choć częściowo zatrzeć fatalne wrażenie po półfinałowej hekatombie z Niemcami. Nic z tych rzeczy – dwie szybko stracone bramki wybiły Brazylijczykom z głowy marzenia o podium.

3. Niby na tegorocznym Mundialu Brazylia dotarła dalej, niż na dwóch poprzednich turniejach, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że było nam dane oglądać jedną z najsłabszych reprezentacji tego kraju w historii (i to nawet gdyby puścić w niepamięć ich półfinałowe spotkanie z Niemcami). Przeciętną w obronie (gola nie straciła tylko w zremisowanym bezbramkowo meczu fazy grupowej z Meksykiem), bezbarwną w pomocy (Oscar – przy całym dla niego szacunku – to jednak póki co nie ten rozmiar kapelusza), przeraźliwie uzależnioną od postawy Neymara (któremu też przecież daleko do klasy Romario czy Ronaldo) w ataku. Gdy w dwóch ostatnich spotkaniach napastnika Barcelony zabrakło, doszło do katastrofy.

4. Zasłużony brązowy medal dla Holandii, która w normalnym czasie gry nie przegrała na tych mistrzostwach żadnego meczu (podobnie jak Niemcy, Argentyna i… Kostaryka).

8-9.07 – 23. i 24. dzień Mundialu

Brazylia – Niemcy 1:7
Holandia – Argentyna 0:0 k. 2:4

1. Podobno aż 5 osób na całym świecie trafnie wytypowało wynik półfinałowego meczu Brazylia – Niemcy. Jeśli rzeczywiście tak było, to zaprawdę, chylę przed tymi jasnowidzami czoła, gdyż mnie zarówno przebieg, jak i wynik wtorkowego półfinału wprawił w osłupienie. Okej, widziałem w swoim życiu co najmniej kilka piłkarskich pogromów, których również mało kto się spodziewał – przykład pierwszy z brzegu to porażka wciąż aktualnych mistrzów świata z Holandią w stosunku 1:5 sprzed paru tygodni. Ba, nawet w tegorocznym półfinale Ligi Mistrzów obrońca tytułu, Bayern Monachium, został przed własną publicznością bezlitośnie wychłostany 4 bramkami przez Królewskich z Madrytu. Ale na boga, 1:7 w półfinale Mistrzostw Świata?! I to w wykonaniu Brazylii, pięciokrotnych mistrzów świata i gospodarzy turnieju?! Nie no, czegoś takiego, Panie, to nawet najstarsi górale nie pamiętają.

2. Ktoś policzył, że klęska, jakiej doznali Canarinhos z rąk swych niemieckich oprawców (wybaczcie, ale te niepoprawne politycznie skojarzenia same cisną się na klawiaturę), to ze statystycznego punktu widzenia najbardziej szokujący rezultat w dziejach Mundialu. O ile dobrze sprawdziłem, była to też najwyższa porażka w historii piłkarskiej reprezentacji Brazylii, ex aequo z przegraną 0:6 w spotkaniu z Urugwajem, rozegranym w… 1920 roku. Nie może zabraknąć także polskiego wątku; do tej pory tylko raz zdarzyło się, że Brazylijczycy stracili na Mundialu co najmniej 5 bramek w jednym spotkaniu, a miało to miejsce w 1938 roku właśnie w meczu z Polską, zakończonym wygraną Brazylii 6:5.

3. Jeżeli chodzi o sam mecz, to z szacunku dla gospodarzy turnieju chyba najlepiej byłoby nań spuścić zasłonę milczenia. Ujmując rzecz skrótowo, Brazylii nie wychodziło w tym półfinale nic, a Niemcom – wszystko. Defensywa Canarinhos, pozbawiona swojego najważniejszego filaru w postaci Thiago Silvy, popełniała tak kompromitujące błędy, że zbrodnią byłoby z nich nie skorzystać. Przy pierwszym golu dla Niemców Müllera pozostawiono bez jakiegokolwiek krycia, wystarczyło, że gracz Bayernu dołożył nogę… Przy kolejnych czterech brazylijscy obrońcy stali w miejscu jak kołki, bezradnie przyglądając się, jak przeciwnicy spokojnie podają sobie piłkę w ich własnym polu karnym… Nic dziwnego, że po 30. minutach takiej gry na tablicy świetlnej pojawił rezultat 0:5.

4. Śniąc przed turniejem o mistrzowskim tytule Brazylijczycy pragnęli także raz na zawsze pozostawić za sobą traumę Maracanazo (w ostatnim meczu Mundialu rozgrywanego w 1950 roku, odbywającym się na legendarnym, mieszczącym wówczas około 200 tys. widzów stadionie Maracanã w Rio de Janeiro, Canarinhos ulegli Urugwajowi 1:2; to wydarzenie na dziesiątki lat stało się w Brazylii synonimem narodowej hańby, a członków owej nieszczęsnej drużyny rodacy obdarzyli powszechną nienawiścią i pogardą). Wygląda na to, że los postanowił zakpić sobie z Brazylijczyków w wyjątkowo okrutny sposób. Od wtorku bowiem zamiast Maracanazo gospodarzy dręczyć będzie wspomnienie Mineirazo (określenie to także pochodzi od nazwy stadionu, na którym rozegrano mecz z Niemcami – Estádio Mineirão w Belo Horizonte). Neymar i Thiago Silva – dwaj najlepsi obecnie brazylijscy piłkarze, których zabrakło w feralnym spotkaniu i którzy w związku z tym nie sygnowali tej katastrofy swoimi nazwiskami – mogą uważać się za prawdziwych szczęściarzy.

5. O Brazylii już było, teraz parę słów o reprezentacji Niemiec… No cóż, Niemcy błyskawicznie zadali kłam tezie, którą postawiłem w poprzedniej notce, jakoby ich występy na Mundialu nie były wystarczająco przekonujące. Przeciwko Brazylii zagrali tak, że na pozostałych dwóch półfinalistów, rozgrywających swój mecz dopiero następnego dnia, musiał paść blady strach. Nie chcę ponownie odwoływać się do wojennej terminologii, ale określenie blitzkrieg pasuje tu idealnie; na cóż zresztą byłoby przydatne to słowo, gdyby nie można było nim opisać tego, co zrobiła we wtorek ze swoimi przeciwnikami niemiecka drużyna? Właśnie, DRUŻYNA, a nie zlepek indywidualności, których przecież w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów nie brakuje. Po raz kolejny jednak okazało się, że przydomek Die Mannschaft (Zespół) nosi ona nie bez kozery.

6. Mówi się, że perfekcyjny mecz piłkarski – czyli taki, w którym obie drużyny w stu procentach zrealizowały przedmeczowe założenia taktyczne, a w jego trakcie nie popełniły żadnego błędu – powinien zakończyć się bezbramkowym remisem. Do tej właśnie kategorii należałoby chyba zaliczyć półfinałowe spotkanie pomiędzy Holandią i Argentyną. Już od pierwszych minut było widać, że żadna ze stron tego pojedynku niczym drugiej nie zaskoczy. Przede wszystkim zaś i Holendrzy, i Argentyńczycy, byli zainteresowani głównie tym, by bramki nie stracić, a dopiero w dalszej kolejności – jak ją zdobyć. Gdy doda się do tego pieczołowitość, z jaką odcinani od piłki byli ci, na których opiera się gra ofensywna obu zespołów – Leo Messi oraz Arjen Robben, nie może dziwić, że składnych i płynnych akcji było w tym meczu jak na lekarstwo. To po prostu musiało skończyć się dogrywką i rzutami karnymi.

7. Gdy w cieniu znalazły się największe gwiazdy, wiodące role przypadły w udziale graczom drugiego planu, odpowiedzialnym za zabezpieczanie dostępu do własnej bramki. W ekipie Pomarańczowych znakomicie zaprezentował się Ron Vlaar – bezbłędny w interwencjach, zawsze pojawiający się we właściwym miejscu boiska i we właściwym czasie. Z kolei w reprezentacji albicelestes fenomenalny występ zanotował Javier Mascherano; to, że w Barcelonie ten facet ustawiany jest na środku obrony, zamiast jako defensywny pomocnik, gdzie czuje się zdecydowanie najlepiej, to jakiś obłęd. Pech chciał, że to właśnie Vlaar – bezsprzecznie najlepszy gracz Oranje w przekroju 120 minut spotkania – nie wykorzystał pierwszej jedenastki w konkursie rzutów karnych. Chwilę później niedoceniany przed turniejem bramkarz Argentyny, Sergio Romero, obronił strzał Wesleya Sneijdera i było w zasadzie po zawodach.

8. Psycholog ze mnie taki, jak trąba z wiadomej części ciała kozy. Coś mi się jednak wydaje, że co najmniej część odpowiedzialności za porażkę Oranje w konkursie rzutów karnych powinien wziąć na siebie selekcjoner Pomarańczowych, Louis van Gaal. No bo wicie, rozumicie – desygnując do bronienia karnych w meczu z Kostaryką Tima Krula, van Gaal dość jasno dał znać bramkarzowi Jasperowi Cillessenowi, że spec od jedenastek z niego żaden. Jak się w tej sytuacji musiał czuć Cillessen, gdy w półfinale z Argentyną to on musiał stanąć między słupkami na czas konkursu? Raczej niezbyt pewnie. I jak świadomość, że oto stoi przed nimi gość, który w swojej zawodowej karierze NIGDY nie obronił rzutu karnego, podziałała na Argentyńczyków? Odpowiedź chyba zbędna.  

9. Nadszedł czas na ostatnie mundialowe rozstrzygnięcia. W meczu o 3. miejsce spotkają się Brazylia z Holandią, a w wielkim finale – po raz trzeci w historii (poprzednio w 1986 i 1990 roku) – Niemcy z Argentyną. Mając w pamięci styl, w jakim Germanie wybili z głowy marzenia o złocie Brazylijczykom, to chyba w nich należy upatrywać zdecydowanego faworyta do końcowego triumfu. Argentyńczyków tak łatwo bym jednak nie skreślał – na pewno nie popełnią tylu baboli w obronie, co gospodarze turnieju, a poza tym do składu na finał prawdopodobnie wróci Angel Di Maria. No i co najważniejsze, Argentyna ma do dyspozycji Messiego, który chyba ma świadomość, że tylko złoto postawi go na równi z tymi największymi, tj. Pele i Maradoną, i który w związku z tym będzie wypruwał żyły, by zwyciężyć.

10. Na koniec mała ciekawostka. W historii Mistrzostw Świata tylko 3 reprezentacje wznosiły w górę puchar Julesa Rimeta co najmniej trzykrotnie – były to kolejno Brazylia, Włochy i Niemcy. Dwa pierwsze z tych zespołów czekały następnie na czwarty tytuł dokładnie 24 lata: Brazylia po wygranej w 1970 roku w Meksyku po raz kolejny triumfowała dopiero w 1994 roku w USA, zaś Włosi po zwycięstwie w 1982 roku w Hiszpanii czwartą gwiazdkę na koszulkach doszyli sobie dopiero po turnieju w Niemczech rozegranym w 2006 roku. Niemcy na swój czwarty tytuł mistrzowski cały czas czekają. Zgadnijcie, ile lat minęło od ich ostatniego triumfu.

29.06 – 18. dzień Mundialu

Holandia – Meksyk 2:1
Kostaryka – Grecja 1:1 k. 5:3

1. Pomarańczowi w ostatniej chwili uciekli spod topora. Przez większą część meczu z Meksykiem Holandia biła głową w mur (znów fantastycznie zaprezentował się golkiper El Tri – Guillermo Ochoa), a od 48. minuty nawet przegrywała 0:1. Po objęciu prowadzenia Meksykanie cofnęli się jednak zbyt mocno. Jeden, jedyny błąd w ustawieniu meksykańskiej defensywy przy rzucie rożnym sprawił, że do bezpańskiej piłki dopadł Sneijder i huknął nie do obrony. W tym momencie z Latynosów zupełnie uszło powietrze. Wówczas jeszcze jeden rajd przeprowadził Robben, dał się podciąć w polu karnym… i skończyło się tak, jak skończyć się musiało. Dla reprezentacji Meksyku było to szóste (!) z rzędu rozstanie z Mundialem w tej fazie turnieju.

2. W drugim meczu rozgrywanym w niedzielę Kostaryka potrzebowała rzutów karnych, by wyeliminować waleczny zespół z Hellady. Spotkanie nie należało – delikatnie mówiąc –do najciekawszych. Emocje pojawiły się dopiero wtedy, gdy za drugą żółtą kartkę boisko musiał opuścić kostarykański obrońca Oscar Duarte. Grecy rzucili się do odrabiania strat i w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry dopięli swego, doprowadzając do dogrywki. Ostatecznie o wyniku meczu zadecydował konkurs rzutów karnych, w którym minimalnie lepsi okazali się gracze z Ameryki Środkowej (bramkarz Kostaryki Keylor Navas wybronił strzał Gekasa, jego koledzy z pola strzelali zaś bezbłędnie).

25.06-26.06 – 15. i 16. dzień Mundialu

Nigeria – Argentyna 2:3
Bośnia i Hercegowina – Iran 3:1
Honduras – Szwajcaria 0:3
Ekwador – Francja 0:0
USA – Niemcy 0:1
Portugalia – Ghana 2:1
Korea Południowa – Belgia 0:1
Algieria – Rosja 1:1

1. Rozkręca się Leo Messi, a wraz z nim cała reprezentacja Argentyny. W meczu z Nigerią albicelestes po raz pierwszy na tym turnieju zagrali tak, że dało się ich oglądać. Jeśli tylko poprawią grę obronną, są w stanie pokonać każdego. Tym bardziej, że ich droga do półfinału nie powinna być przesadnie ciężka – najpierw przetestują ich Szwajcarzy (przeciętni, mimo wysokiego zwycięstwa w ostatnim meczu nad Hondurasem), a potem ktoś z pary Belgia – USA (stawiam na Amerykanów – im przynajmniej chce się biegać).

2. Pierwsze i ostatnie punkty na tych mistrzostwach zdobyła Bośnia i Hercegowina. Szkoda, że tak późno – mam wrażenie, że Bośniaków stać było na tym turnieju na dużo więcej. Podobnie zresztą, jak Portugalczyków, którym awansu do kolejnej fazy nie dało nawet zwycięstwo w ostatnim meczu nad Ghaną. Może gdyby Cristiano Ronaldo zaleczył kontuzję na czas, wyglądałoby to inaczej. No ale nie zaleczył.

3. Niemcy pokonali Amerykanów i tym samym zapewnili sobie awans do 1/8 finału z pierwszego miejsca w grupie. Ani w tym meczu, ani też w poprzednim spotkaniu z Ghaną nie zbliżyli się nawet do poziomu, który zaprezentowali w premierowym występie przeciwko Portugalii. Aby zdobyć mistrzostwo, muszą do niego wrócić.

4. Niespodzianka w grupie H. Algieria zremisowała z Rosją i jej kosztem przedarła się do kolejnej fazy turnieju. To chyba dobrze – w przekroju całego turnieju Rusowie niczym szczególnym się nie wyróżnili, zaś Lisy Pustyni zjednały sobie wielu kibiców bezkompromisową postawą w meczu z Belgią oraz wysokim i efektownym zwycięstwem nad Koreą Południową. Niemcy, z którymi zmierzą się w 1/8 finału, to już oczywiście zdecydowanie za wysokie dla nich progi, ale ze swojego występu w Brazylii Algierczycy mogą być bardzo zadowoleni.

5. Faza grupowa za nami, pora więc nieco zweryfikować poczynione przed turniejem prognozy. Z walki o końcowy triumf odpadła Hiszpania, a pozostali murowani faworyci bądź nie zachwycają (Brazylia), bądź zachwycają sporadycznie (Niemcy). Na chwilę obecną najmocniej wyglądają Holendrzy, pytanie tylko, czy zdołają utrzymać koncentrację w kolejnych spotkaniach – na kilku poprzednich turniejach bywało z tym różnie. Argentyna? Dużo będzie zależało od tego, czy do poziomu Leo Messiego dostroją się jego koledzy (kontuzja Sergio Agüero to wbrew pozorom dobra wiadomość – mecze fazy grupowej pokazały, że piłkarz Manchesteru City zupełnie nie trafił z formą na te mistrzostwa). Sporo namieszać może także Kolumbia, która przez grupę dosłownie przefrunęła. Przeczuwam, że w 1/8 finału okaże się ona lepsza od Urugwaju, któremu dyskwalifikacja Luisa Suáreza wybiła nomen omen przednie zęby.

18.06 – 7. dzień Mundialu

Australia – Holandia 2:3
Hiszpania – Chile 0:2
Kamerun – Chorwacja 0:4

1. No i stało się – wciąż aktualni mistrzowie świata po zaledwie dwóch meczach fazy grupowej mogą pakować walizki. Nie tak miało to wyglądać, ale już po klęsce w pierwszym spotkaniu z Holandią było widać, że z Hiszpanami dzieje się coś niedobrego. Zespół, który w przeciągu ostatnich sześciu lat zdominował międzynarodowe rozgrywki (wygrywając w tym czasie dwukrotnie europejski, a raz światowy czempionat), na Mundialu w Brazylii totalnie się rozsypał. A upadek jego był wielki.

2. Gdy jest się obrońcą tytułu, odpadnięcie już w pierwszej rundzie jest wyczynem godnym pożałowania. Co jednak ciekawe, piłkarskim mistrzom świata ta wątpliwej jakości sztuka wychodzi ostatnimi czasy nader często. W 2002 roku przytrafiło się to Francuzom, w 2010 roku – Włochom, teraz przyszła pora na Hiszpanię.

3. O przyczynach degrengolady hiszpańskiej armady nie chcę się specjalnie rozpisywać; zapewne i tak powstaną na ten temat opasłe tomy. Poza tym, gdy zaledwie parę dni wcześniej zaliczyło się Hiszpanów do grona murowanych faworytów turnieju, filozofowanie o popełnionych przez nich przed Mistrzostwami błędach byłoby z mojej strony działaniem nieco niepoważnym. Nie odkryję chyba jednak Ameryki, gdy powiem, że Vicente del Bosque zbytnio przywiązał się do dotychczasowej recepty na sukces i co poniektórych jej wykonawców; w efekcie nie zauważył, że ta pierwsza od pewnego czasu przestała być niezawodna, a ci drudzy w ciągu minionych dwóch lat, jakie upłynęły od zwycięskiego Euro 2012, wyraźnie obniżyli loty i zaczęli odcinać kupony od dawnej sławy (nie chcę wytykać palcami, ale chodzi głównie o barceloniarzy; choć i Casillas nie może zaliczyć tego okresu do szczególnie udanych). Tak to już jednak jest – piłkarski świat zasuwa jeszcze szybciej, niż ten realny, a kto nie stara się  nadążyć za zmianami, prędzej czy później dostaje po czterech literach.

4. Słaba postawa Hiszpanów nie powinna nam jednak przesłonić doskonałego występu Chilijczyków. Gracze z Ameryki Południowej byli dziś lepsi od starych mistrzów pod każdym względem i zasłużenie wygrali 2:0. Bój o pierwszeństwo w grupie stoczą za parę dni z Holandią. Jednak nawet w razie przegranej, żadnego rywala, z którym przyjdzie im się zmierzyć w 1/8 finału, Chilijczycy obawiać się nie muszą – i to nawet jeśli rywalem tym okaże się Brazylia.

5. Skoro już o reprezentacji Holandii mowa, to wypada wspomnieć, że do spółki z Australią stworzyła ona dziś fascynujący spektakl, którego ozdobą była piękna bramka Tima Cahilla. Prowadzenie w tym meczu zmieniało się trzykrotnie, ostatecznie komplet punktów zgarnęli Holendrzy, wysyłając tym samym dzielnych Socceroos do domu.

6. Na zakończenie dnia dobrą formę potwierdziła Chorwacja, gromiąc czterema golami Kamerun (chyba póki co najbardziej bezbarwną drużynę tych Mistrzostw).

13.06 – 2. dzień Mundialu

Meksyk – Kamerun 1:0
Hiszpania – Holandia 1:5
Chile – Australia 3:1

1. Gwoździem programu drugiego dnia Mistrzostw było spotkanie Hiszpanii z Holandią – a więc wciąż aktualnych mistrzów globu z jego wicemistrzami. Powiedzieć, że Pomarańczowym udał się rewanż za finał z 2010 roku, to tak, jakby nic nie powiedzieć – Hiszpanie zostali dziś wręcz rozbici w pył, i to zupełnie zasłużenie.

2. W swych przedmundialowych prognozach chyba nie doceniłem Holendrów. Wygląda na to, że trener van Gaal wykonał tam kawał świetnej roboty; wczorajsza postawa Pomarańczowych w porównaniu z tym, jak prezentowali się dwa lata temu na polsko-ukraińskim Euro, to jak niebo a ziemia. Mecz śledziłem wprawdzie jednym okiem, ale zszokowała mnie zwłaszcza szybkość Holendrów – na tle powolnych Hiszpanów Oranje wydawali się być jakby z innej planety, a już to, co Robben robił z blokiem obronnym mistrzów świata, zakrawało na jakiś kabaret.

3. Z szacunku dla jego klasy pominę milczeniem wyczyny Casillasa (zawalił trzy bramki, w tym dwie w sposób katastrofalny). Jestem jednak pewny, że drugi tak fatalny występ mu się na tym turnieju nie przydarzy. Co do pary hiszpańskich stoperów – Ramosa i Pique – pewności takiej już nie mam; żal było patrzeć na to, jak kompletnie się nie rozumieją i jak nie nadążają za rywalami. Na ich obronę dodam tylko tyle, że i w środkowej linii Hiszpanie nie prezentowali się dużo lepiej (chyba najwyższy dać trochę odpocząć Xaviemu).

4.  Pierwszy gol van Persiego przypominał mi nieco legendarną bramkę Dennisa Bergkampa z 1998 roku zdobytą w ćwierćfinałowym spotkaniu z Argentyną. Wówczas genialnym, kilkudziesięciometrowym podaniem popisał się Frank de Boer, tu zaś nieco krótsze, ale równie imponujące w swej precyzji dośrodkowanie do van Persiego zanotował Daley Blind. No a to wykończenie akcji w wykonaniu napastnika Man United – maestria i poezja!

5. Jeszcze słówko o Hiszpanach. W latach 2008 – 2012 stosowana przez nich tiki-taka (styl gry oparty na utrzymywaniu się przy piłce i wysokim pressingu) święciła sukcesy na wszystkich frontach, i to zarówno w wydaniu reprezentacyjnym, jak i klubowym (FC Barcelona). Schyłek tej taktyki zdążono w tym czasie obwieścić co najmniej kilkukrotnie, wszystko wskazuje jednak na to, że tym razem naprawdę mamy do czynienia z jej definitywnym końcem. Tym bardziej, że to już kolejny w krótkim odstępie czasu solidny łomot, który zbiera drużyna próbująca grać w ten sposób – wystarczy przypomnieć zeszłoroczne 0:7 Barcelony w dwumeczu z Bayernem i tegoroczne 0:5 tego samego (ale „dzięki” Guardioli już nie takiego samego!) Bayernu w dwumeczu Realem.

6. Dwóch pozostałych rozegranych dziś spotkań nie oglądałem. Widziałem tylko, że Meksykowi nie uznano dwóch prawidłowo (chyba?) zdobytych bramek. Na szczęście dla siebie Meksykanie nie zrazili się taki obrotem spraw i dołożyli jeszcze trzeciego, zwycięskiego gola. Z kolei w drugim meczu Chile rozpoczęło z grubej rury, by potem nieco spuścić z tonu; na walecznych, ale przeciętnych Australijczyków w zupełności to jednak wystarczyło.