Tag: Argentyna

13.07 – 26. (ostatni) dzień Mundialu

Niemcy – Argentyna 1:0 d

1. W 1990 roku, po przegranej Anglików z Niemcami w półfinale Mistrzostw Świata, ówczesny snajper reprezentacji Anglii Gary Lineker rzucił, że „futbol to taka prosta gra, w której 22 facetów ugania się za piłką przez 90 minut, a na końcu i tak zawsze wygrywają Niemcy”. Nie przewidział, że w ten sposób rzucił na Niemców klątwę – o ile bowiem od tamtego czasu ich reprezentacja na Mundialu nigdy nie zeszła poniżej poziomu ćwierćfinału (a gdyby brać pod uwagę wyłącznie turnieje rozegrane w XXI wieku – nigdy nie wypadła poza pierwszą czwórkę), o tyle upragnionego złota zdobyć nie mogła. Sukcesów Fryce nie odnosili też w europejskim czempionacie – wprawdzie w 1996 roku zdołali jeszcze wskoczyć na najwyższy stopień podium, ale potem było już tylko gorzej, a czasem wręcz fatalnie (Euro 2000, Euro 2004). Od niedzieli to już jednak nieaktualne. Pokonując po dogrywce Argentynę i zdobywając w ten sposób swój czwarty w historii tytuł mistrza świata Niemcy pokazali, że zacytowana na wstępie, ukuta przez Linekera maksyma znowu działa.

2. Obecną reprezentację Niemiec od jej odpowiedniczki z czasów Linekera odróżnia przede wszystkim jedna istotna cecha – ta drużyna naprawdę potrafi grać ładnie w piłkę! Tę pozytywną przemianę zapoczątkował już w 2006 roku na Mundialu w Niemczech ówczesny selekcjoner Jürgen Klinsmann. Potrzeba było jednak aż 8 lat, by do niespotykanej dotąd w ich grze finezji Niemcy dołożyli to, z czego wcześniej słynęli przez całe dekady – teutońską niezłomność, pozwalającą im rozstrzygać na swoją korzyść nawet najbardziej zacięte spotkania. Najlepszym tego dowodem jest niedzielny finał. Argentyna grała w nim dobrze, ba, momentami nawet znakomicie, a klarownych sytuacji do zdobycia bramki stworzyła sobie więcej, niż jej rywale. Co z tego, skoro w kluczowych momentach zimnej krwi zabrakło najpierw Higuaínowi (swoją drogą zadziwia mnie ten piłkarz – niekiedy zdobywa gole z najbardziej niewiarygodnych pozycji, vide mecz z Belgią, a czasami oglądając jego grę ma się wrażenie, że nie trafiłby do morza stojąc na plaży), potem Messiemu, a na koniec Palacio. Z kolei Niemcy na dobrą sprawę jedyną czystą sytuację bramkową mieli w 113. minucie finałowego meczu – sęk w tym, że w przeciwieństwie do Argentyny od razu ją wykorzystali. W tym momencie, choć do końca spotkania pozostało jeszcze co najmniej 7 minut, stało się jasne, że albicelestes ten finał przegrali.

3. Jak nie kwestionuję, że w przekroju całego turnieju Niemcy byli drużyną zdecydowanie najlepszą i że to oni najbardziej zasługiwali na złoty medal, tak szalenie żal mi Argentyny. Okej, powiedzieć, że Leo Messi i spółka nie grali na tych mistrzostwach ładnego futbolu, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Przyznaję szczerze – momentami, zwłaszcza w fazie grupowej, nie dało się tego oglądać bez bólu zębów. Ale kurcze, mimo całej tej psychicznej nędzy i mizerii, jaką prezentowali, udało się chłopakom dotrzeć aż do wielkiego finału, a i w nim od końcowego triumfu dzieliło ich niewiele. Co ciekawe, największa w tym zasługa linii defensywnej, o której przed turniejem mówiono, że będzie stanowić najsłabszy punkt drużyny. Paradoksalnie, piętą achillesową Argentyny okazali się napastnicy, mimo że w tej formacji podobnym potencjałem dysponował jeszcze chyba tylko Urugwaj. O Higuaínie pisałem w poprzednim akapicie, Messiemu poświęcę kolejny, tutaj więc tylko krótko wspomnę o Sergio Agüero. Przykro to mówić, ale to, co ten piłkarz wyprawiał na tych mistrzostwach, to był kryminał i sabotaż. Co się stało z napastnikiem, który w Manchesterze City zdobywa gole jak na zawołanie, pozostaje dla mnie zagadką.

4. W trakcie finału z przerażeniem obserwowałem Leo Messiego. To był kolejny mecz na tych mistrzostwach, w którym gracz Barcelony przez 90% czasu dreptał niemrawo w okolicy środka boiska. Problem w tym, że to nie było byle jakie spotkanie, ale wielki finał Mistrzostw Świata – czyli starcie, w którym należy wypluć płuca i potem przez tydzień umierać ze zmęczenia, byle tylko na koniec móc unieść w górę zwycięski puchar. U Messiego takiego zaangażowania nie zauważyłem – to był zupełnie inny piłkarz niż ten, który jeszcze 2 sezony temu w barwach Barcelony zasuwał od jednego końca boiska do drugiego niczym mały samochodzik. Z drugiej strony jestem przekonany, że Messi nie stwierdził nagle, że on to serdecznie wszystko chromoli i starał się już nie będzie – akurat finały piłkarskich Mistrzostw Świata to nie jest dobry moment na tego typu bumelanctwo. Wniosek? Ze zdrowiem Argentyńczyka i jego dyspozycją fizyczną jest coś ewidentnie nie tak. Tak grający Messi jest zaledwie cieniem samego siebie sprzed paru lat. Dlatego też jego występ na tegorocznym Mundialu był wprawdzie dobry, ale na pewno nie wybitny – a tego od niego powszechnie oczekiwano. Na pocieszenie (choć marna to pociecha) pozostaje Argentyńczykowi nagroda FIFA dla najlepszego piłkarza mistrzostw – przyznana trochę na wyrost, ale też z drugiej strony brazylijski Mundial to generalnie nie był turniej wielkich indywidualności.

5. Mistrzostwa dobiegły końca, przynosząc pierwszy w historii triumf europejskiej drużyny na południowoamerykańskiej ziemi. Pod względem liczby zdobytych tytułów Europa prowadzi z Ameryką 11 do 9, z kolei wśród poszczególnych państw na czele pozostaje nadal Brazylia (5), ale po piętach depczą jej już nie tylko Włosi, ale i Niemcy (po 4). Bardziej szczegółowym podsumowaniem tego, co działo się przez ostatni miesiąc w Brazylii, zajmę się w kolejnych notkach.

8-9.07 – 23. i 24. dzień Mundialu

Brazylia – Niemcy 1:7
Holandia – Argentyna 0:0 k. 2:4

1. Podobno aż 5 osób na całym świecie trafnie wytypowało wynik półfinałowego meczu Brazylia – Niemcy. Jeśli rzeczywiście tak było, to zaprawdę, chylę przed tymi jasnowidzami czoła, gdyż mnie zarówno przebieg, jak i wynik wtorkowego półfinału wprawił w osłupienie. Okej, widziałem w swoim życiu co najmniej kilka piłkarskich pogromów, których również mało kto się spodziewał – przykład pierwszy z brzegu to porażka wciąż aktualnych mistrzów świata z Holandią w stosunku 1:5 sprzed paru tygodni. Ba, nawet w tegorocznym półfinale Ligi Mistrzów obrońca tytułu, Bayern Monachium, został przed własną publicznością bezlitośnie wychłostany 4 bramkami przez Królewskich z Madrytu. Ale na boga, 1:7 w półfinale Mistrzostw Świata?! I to w wykonaniu Brazylii, pięciokrotnych mistrzów świata i gospodarzy turnieju?! Nie no, czegoś takiego, Panie, to nawet najstarsi górale nie pamiętają.

2. Ktoś policzył, że klęska, jakiej doznali Canarinhos z rąk swych niemieckich oprawców (wybaczcie, ale te niepoprawne politycznie skojarzenia same cisną się na klawiaturę), to ze statystycznego punktu widzenia najbardziej szokujący rezultat w dziejach Mundialu. O ile dobrze sprawdziłem, była to też najwyższa porażka w historii piłkarskiej reprezentacji Brazylii, ex aequo z przegraną 0:6 w spotkaniu z Urugwajem, rozegranym w… 1920 roku. Nie może zabraknąć także polskiego wątku; do tej pory tylko raz zdarzyło się, że Brazylijczycy stracili na Mundialu co najmniej 5 bramek w jednym spotkaniu, a miało to miejsce w 1938 roku właśnie w meczu z Polską, zakończonym wygraną Brazylii 6:5.

3. Jeżeli chodzi o sam mecz, to z szacunku dla gospodarzy turnieju chyba najlepiej byłoby nań spuścić zasłonę milczenia. Ujmując rzecz skrótowo, Brazylii nie wychodziło w tym półfinale nic, a Niemcom – wszystko. Defensywa Canarinhos, pozbawiona swojego najważniejszego filaru w postaci Thiago Silvy, popełniała tak kompromitujące błędy, że zbrodnią byłoby z nich nie skorzystać. Przy pierwszym golu dla Niemców Müllera pozostawiono bez jakiegokolwiek krycia, wystarczyło, że gracz Bayernu dołożył nogę… Przy kolejnych czterech brazylijscy obrońcy stali w miejscu jak kołki, bezradnie przyglądając się, jak przeciwnicy spokojnie podają sobie piłkę w ich własnym polu karnym… Nic dziwnego, że po 30. minutach takiej gry na tablicy świetlnej pojawił rezultat 0:5.

4. Śniąc przed turniejem o mistrzowskim tytule Brazylijczycy pragnęli także raz na zawsze pozostawić za sobą traumę Maracanazo (w ostatnim meczu Mundialu rozgrywanego w 1950 roku, odbywającym się na legendarnym, mieszczącym wówczas około 200 tys. widzów stadionie Maracanã w Rio de Janeiro, Canarinhos ulegli Urugwajowi 1:2; to wydarzenie na dziesiątki lat stało się w Brazylii synonimem narodowej hańby, a członków owej nieszczęsnej drużyny rodacy obdarzyli powszechną nienawiścią i pogardą). Wygląda na to, że los postanowił zakpić sobie z Brazylijczyków w wyjątkowo okrutny sposób. Od wtorku bowiem zamiast Maracanazo gospodarzy dręczyć będzie wspomnienie Mineirazo (określenie to także pochodzi od nazwy stadionu, na którym rozegrano mecz z Niemcami – Estádio Mineirão w Belo Horizonte). Neymar i Thiago Silva – dwaj najlepsi obecnie brazylijscy piłkarze, których zabrakło w feralnym spotkaniu i którzy w związku z tym nie sygnowali tej katastrofy swoimi nazwiskami – mogą uważać się za prawdziwych szczęściarzy.

5. O Brazylii już było, teraz parę słów o reprezentacji Niemiec… No cóż, Niemcy błyskawicznie zadali kłam tezie, którą postawiłem w poprzedniej notce, jakoby ich występy na Mundialu nie były wystarczająco przekonujące. Przeciwko Brazylii zagrali tak, że na pozostałych dwóch półfinalistów, rozgrywających swój mecz dopiero następnego dnia, musiał paść blady strach. Nie chcę ponownie odwoływać się do wojennej terminologii, ale określenie blitzkrieg pasuje tu idealnie; na cóż zresztą byłoby przydatne to słowo, gdyby nie można było nim opisać tego, co zrobiła we wtorek ze swoimi przeciwnikami niemiecka drużyna? Właśnie, DRUŻYNA, a nie zlepek indywidualności, których przecież w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów nie brakuje. Po raz kolejny jednak okazało się, że przydomek Die Mannschaft (Zespół) nosi ona nie bez kozery.

6. Mówi się, że perfekcyjny mecz piłkarski – czyli taki, w którym obie drużyny w stu procentach zrealizowały przedmeczowe założenia taktyczne, a w jego trakcie nie popełniły żadnego błędu – powinien zakończyć się bezbramkowym remisem. Do tej właśnie kategorii należałoby chyba zaliczyć półfinałowe spotkanie pomiędzy Holandią i Argentyną. Już od pierwszych minut było widać, że żadna ze stron tego pojedynku niczym drugiej nie zaskoczy. Przede wszystkim zaś i Holendrzy, i Argentyńczycy, byli zainteresowani głównie tym, by bramki nie stracić, a dopiero w dalszej kolejności – jak ją zdobyć. Gdy doda się do tego pieczołowitość, z jaką odcinani od piłki byli ci, na których opiera się gra ofensywna obu zespołów – Leo Messi oraz Arjen Robben, nie może dziwić, że składnych i płynnych akcji było w tym meczu jak na lekarstwo. To po prostu musiało skończyć się dogrywką i rzutami karnymi.

7. Gdy w cieniu znalazły się największe gwiazdy, wiodące role przypadły w udziale graczom drugiego planu, odpowiedzialnym za zabezpieczanie dostępu do własnej bramki. W ekipie Pomarańczowych znakomicie zaprezentował się Ron Vlaar – bezbłędny w interwencjach, zawsze pojawiający się we właściwym miejscu boiska i we właściwym czasie. Z kolei w reprezentacji albicelestes fenomenalny występ zanotował Javier Mascherano; to, że w Barcelonie ten facet ustawiany jest na środku obrony, zamiast jako defensywny pomocnik, gdzie czuje się zdecydowanie najlepiej, to jakiś obłęd. Pech chciał, że to właśnie Vlaar – bezsprzecznie najlepszy gracz Oranje w przekroju 120 minut spotkania – nie wykorzystał pierwszej jedenastki w konkursie rzutów karnych. Chwilę później niedoceniany przed turniejem bramkarz Argentyny, Sergio Romero, obronił strzał Wesleya Sneijdera i było w zasadzie po zawodach.

8. Psycholog ze mnie taki, jak trąba z wiadomej części ciała kozy. Coś mi się jednak wydaje, że co najmniej część odpowiedzialności za porażkę Oranje w konkursie rzutów karnych powinien wziąć na siebie selekcjoner Pomarańczowych, Louis van Gaal. No bo wicie, rozumicie – desygnując do bronienia karnych w meczu z Kostaryką Tima Krula, van Gaal dość jasno dał znać bramkarzowi Jasperowi Cillessenowi, że spec od jedenastek z niego żaden. Jak się w tej sytuacji musiał czuć Cillessen, gdy w półfinale z Argentyną to on musiał stanąć między słupkami na czas konkursu? Raczej niezbyt pewnie. I jak świadomość, że oto stoi przed nimi gość, który w swojej zawodowej karierze NIGDY nie obronił rzutu karnego, podziałała na Argentyńczyków? Odpowiedź chyba zbędna.  

9. Nadszedł czas na ostatnie mundialowe rozstrzygnięcia. W meczu o 3. miejsce spotkają się Brazylia z Holandią, a w wielkim finale – po raz trzeci w historii (poprzednio w 1986 i 1990 roku) – Niemcy z Argentyną. Mając w pamięci styl, w jakim Germanie wybili z głowy marzenia o złocie Brazylijczykom, to chyba w nich należy upatrywać zdecydowanego faworyta do końcowego triumfu. Argentyńczyków tak łatwo bym jednak nie skreślał – na pewno nie popełnią tylu baboli w obronie, co gospodarze turnieju, a poza tym do składu na finał prawdopodobnie wróci Angel Di Maria. No i co najważniejsze, Argentyna ma do dyspozycji Messiego, który chyba ma świadomość, że tylko złoto postawi go na równi z tymi największymi, tj. Pele i Maradoną, i który w związku z tym będzie wypruwał żyły, by zwyciężyć.

10. Na koniec mała ciekawostka. W historii Mistrzostw Świata tylko 3 reprezentacje wznosiły w górę puchar Julesa Rimeta co najmniej trzykrotnie – były to kolejno Brazylia, Włochy i Niemcy. Dwa pierwsze z tych zespołów czekały następnie na czwarty tytuł dokładnie 24 lata: Brazylia po wygranej w 1970 roku w Meksyku po raz kolejny triumfowała dopiero w 1994 roku w USA, zaś Włosi po zwycięstwie w 1982 roku w Hiszpanii czwartą gwiazdkę na koszulkach doszyli sobie dopiero po turnieju w Niemczech rozegranym w 2006 roku. Niemcy na swój czwarty tytuł mistrzowski cały czas czekają. Zgadnijcie, ile lat minęło od ich ostatniego triumfu.

25.06-26.06 – 15. i 16. dzień Mundialu

Nigeria – Argentyna 2:3
Bośnia i Hercegowina – Iran 3:1
Honduras – Szwajcaria 0:3
Ekwador – Francja 0:0
USA – Niemcy 0:1
Portugalia – Ghana 2:1
Korea Południowa – Belgia 0:1
Algieria – Rosja 1:1

1. Rozkręca się Leo Messi, a wraz z nim cała reprezentacja Argentyny. W meczu z Nigerią albicelestes po raz pierwszy na tym turnieju zagrali tak, że dało się ich oglądać. Jeśli tylko poprawią grę obronną, są w stanie pokonać każdego. Tym bardziej, że ich droga do półfinału nie powinna być przesadnie ciężka – najpierw przetestują ich Szwajcarzy (przeciętni, mimo wysokiego zwycięstwa w ostatnim meczu nad Hondurasem), a potem ktoś z pary Belgia – USA (stawiam na Amerykanów – im przynajmniej chce się biegać).

2. Pierwsze i ostatnie punkty na tych mistrzostwach zdobyła Bośnia i Hercegowina. Szkoda, że tak późno – mam wrażenie, że Bośniaków stać było na tym turnieju na dużo więcej. Podobnie zresztą, jak Portugalczyków, którym awansu do kolejnej fazy nie dało nawet zwycięstwo w ostatnim meczu nad Ghaną. Może gdyby Cristiano Ronaldo zaleczył kontuzję na czas, wyglądałoby to inaczej. No ale nie zaleczył.

3. Niemcy pokonali Amerykanów i tym samym zapewnili sobie awans do 1/8 finału z pierwszego miejsca w grupie. Ani w tym meczu, ani też w poprzednim spotkaniu z Ghaną nie zbliżyli się nawet do poziomu, który zaprezentowali w premierowym występie przeciwko Portugalii. Aby zdobyć mistrzostwo, muszą do niego wrócić.

4. Niespodzianka w grupie H. Algieria zremisowała z Rosją i jej kosztem przedarła się do kolejnej fazy turnieju. To chyba dobrze – w przekroju całego turnieju Rusowie niczym szczególnym się nie wyróżnili, zaś Lisy Pustyni zjednały sobie wielu kibiców bezkompromisową postawą w meczu z Belgią oraz wysokim i efektownym zwycięstwem nad Koreą Południową. Niemcy, z którymi zmierzą się w 1/8 finału, to już oczywiście zdecydowanie za wysokie dla nich progi, ale ze swojego występu w Brazylii Algierczycy mogą być bardzo zadowoleni.

5. Faza grupowa za nami, pora więc nieco zweryfikować poczynione przed turniejem prognozy. Z walki o końcowy triumf odpadła Hiszpania, a pozostali murowani faworyci bądź nie zachwycają (Brazylia), bądź zachwycają sporadycznie (Niemcy). Na chwilę obecną najmocniej wyglądają Holendrzy, pytanie tylko, czy zdołają utrzymać koncentrację w kolejnych spotkaniach – na kilku poprzednich turniejach bywało z tym różnie. Argentyna? Dużo będzie zależało od tego, czy do poziomu Leo Messiego dostroją się jego koledzy (kontuzja Sergio Agüero to wbrew pozorom dobra wiadomość – mecze fazy grupowej pokazały, że piłkarz Manchesteru City zupełnie nie trafił z formą na te mistrzostwa). Sporo namieszać może także Kolumbia, która przez grupę dosłownie przefrunęła. Przeczuwam, że w 1/8 finału okaże się ona lepsza od Urugwaju, któremu dyskwalifikacja Luisa Suáreza wybiła nomen omen przednie zęby.