Kategoria: Mundial 2014

Pożegnanie z Brazylią

Jestem w pełni świadom, że podsumowywanie jakiegokolwiek wydarzenia przeszło miesiąc po fakcie nie ma większego sensu i po prawdzie bardziej zakrawa na kpinę, aniżeli na to, by ktokolwiek marnował na lekturę rzeczonego podsumowania swój cenny czas. W szczególności zasada ta tyczy się futbolu, w którym wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie – skończył się Mundial, zaraz potem ruszyła nasza rodzima ekstraklasa, chwilę później mistrz Polski odpadł w eliminacjach Ligi Mistrzów (no cóż, akurat to jest w piłkarskim mikrokosmosie wielkością stałą – z roku na rok inne są wyłącznie okoliczności), a w przeciągu najbliższych dwóch tygodni ponownie ruszą wszystkie najsilniejsze ligi zagraniczne. Tak więc owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że niniejszą notką tak naprawdę powracam do tego, o czym wszyscy już dawno temu zdążyli zapomnieć. Niemniej jednak podejmę to wyzwanie. Poniżej mój subiektywny bilans tego, co w pomiędzy 12 czerwca a 13 lipca wydarzyło się na brazylijskich boiskach.

JEDENASTKA TURNIEJU (w ustawieniu 4-3-3):

Manuel NEUER (Niemcy) – Philipp LAHM (Niemcy), Mats HUMMELS (Niemcy), Ron VLAAR (Holandia), Daley BLIND (Holandia) – Javier MASCHERANO (Argentyna), Toni KROOS (Niemcy), James RODRIGUEZ (Kolumbia) – Arjen ROBBEN (Holandia), Lionel MESSI (Argentyna), Thomas MÜLLER (Niemcy)

Manuel NEUER – konkurencja na tej pozycji była spora, bo generalnie brazylijski Mundial bramkarzami stał i basta! Ale podczas gdy pozostali golkiperzy strzegli tylko własnej bramki i skromnego wycinka pola karnego, oglądając Neuera miało się wrażenie, że Niemiec włada połową murawy. W meczu z Algierią wychodziło mu to najlepiej – wówczas bramkarz Bayernu zanotował występ wybitny; a i w pozostałych spotkaniach nie był dużo gorszy.

Philipp LAHM – na Mundialu grał na środku pomocy, jednak z uwagi na trwający od lat nieurodzaj wśród prawych obrońców umieszczam go właśnie na boku obrony. Tym bardziej, że to właśnie na tej pozycji Lahm z powodzeniem grał praktycznie przez całą swoją karierę. Dopiero Pep Guardiola (w klubie), a w ślad za nim Joachim Löw (w reprezentacji) przesunęli go do przodu, z piorunującym efektem. Dość powiedzieć, że spośród wszystkich zawodników występujących na Mundialu Lahm zanotował najwięcej podań (651), przy 86% celności. Wow!

Mats HUMMELS – ostoja germańskiej defensywy; bezbłędny w destrukcji, piekielnie groźny w ataku (2 zdobyte gole, w tym zwycięski w ćwierćfinałowym spotkaniu z Francją). Gdy z powodu urazu zabrakło go przeciwko Algierii, Niemcy od razu mieli spore problemy.

Ron VLAAR – przez cały turniej grał świetnie, by w decydujących bojach – w półfinale z Argentyną i meczu o 3. miejsce z Brazylią – wznieść się na wyżyny. Tej oceny nie zmienia nawet przestrzelony rzut karny w spotkaniu przeciwko drużynie albicelestes.

Daley BLIND – okazał się być godnym następcą Giovanniego van Bronckhorsta. Do gola strzelonego Brazylii w meczu o 3. miejsce dołożył dwie wspaniałe asysty w spotkaniu z Hiszpanią; jego dalekie, mierzone dośrodkowanie poprzedzające pierwszą bramkę Robina van Persiego przejdzie do historii.

Javier MASCHERANO – udowodnił, że na pozycji defensywnego pomocnika w dalszym ciągu jest jednym z najlepszych na świecie. Podobnie jak Vlaar, szczyt formy osiągnął w ostatnich dwóch spotkaniach, czyli wtedy, kiedy było to najbardziej potrzebne. Półfinałowy mecz z Holandią w jego wykonaniu to majstersztyk.

Toni KROOS – z pozoru niewidoczny, ale to właśnie on „stemplował” praktycznie każde ofensywne posunięcie niemieckiej machiny; efektem tego aż 4 asysty – najwięcej spośród graczy występujących na Mundialu, na równi z Kolumbijczykiem Juanem Cuadrado. Najlepszy piłkarz turnieju według rankingu Castrol.

James RODRIGUEZ – największe odkrycie turnieju i jego król strzelców. Gole (w tym jednego przecudnej urody przeciwko Urugwajowi) zdobywał w każdym z rozegranych przez Kolumbię spotkań, dokładając do tego 2 asysty; gdyby w futbolu stosowano punktację kanadyjską, zostałby jej liderem do spółki z Niemcem Thomasem Müllerem. Swoją doskonałą postawą sprawił, że brak w kolumbijskim składzie Radamela Falcao nie był odczuwalny nawet przez chwilę.

Arjen ROBBEN – najlepszy z Holendrów. Strzelanie zakończył już na drugim meczu fazy grupowej, ale jego dynamiczne rajdy siały spustoszenie w szeregach przeciwników do samego końca turnieju. Gdyby otrzymał większe wsparcie ze strony kolegów, Holandia mogłaby skończyć Mundial z medalem wykutym z cenniejszego kruszcu.

Lionel MESSI – przyznany Argentyńczykowi przez FIFĘ tytuł MVP turnieju to nagroda nieco na wyrost, ale generalnie brazylijski Mundial był w wykonaniu Messiego dobry, a momentami nawet bardzo dobry. Gdyby nie jego indywidualne przebłyski w fazie grupowej i spotkaniu 1/8 finału ze Szwajcarią, z Argentyną byłoby bardzo, bardzo krucho. Potem niestety Messi przygasł (inna sprawa, że nawet wcześniej prezentował jedynie niewielki ułamek swoich piłkarskich możliwości), ale na jego szczęście wówczas pałeczkę przejęli jego koledzy z drużyny, z Mascherano na czele. Mimo to wystarczyłoby, aby w 47. minucie finałowego starcia z Niemcami Messi lepiej ułożył nogę do strzału, by wszystkie jego wcześniejsze kłopoty poszły w niepamięć. Zabrakło centymetrów, ale niestety w dzisiejszym futbolu to właśnie one oddzielają zwycięzców od przegranych.

Thomas MÜLLER – to był drugi Mundial w karierze młodego Niemca, i jednocześnie drugi, w którym zdobył aż 5 goli. Jak tak dalej pójdzie, to świeży jeszcze rekord ustanowiony przez Miroslava Klose będzie poważnie zagrożony. W odróżnieniu od Klosego, Müller jest jednak również świetnym asystentem – w trakcie Mundialu aż trzykrotnie otwierał kolegom drogę do bramki przeciwnika.

REZERWOWI (w ustawieniu 3-5-2):

Keylor NAVAS (Kostaryka) – Ezequiel GARAY (Argentyna), Stefan DE VRIJ (Holandia), Thiago SILVA (Brazylia) – Juan CUADRADO (Kolumbia), Ángel DI MARÍA (Argentyna), Héctor HERRERA (Meksyk), Bastian SCHWEINSTEIGER (Niemcy), André SCHÜRRLE (Niemcy) – Karim BENZEMA (Francja), NEYMAR (Brazylia)

NAJLEPSZY PIŁKARZ:

James RODRIGUEZ – choć jego Kolumbia odpadła już w ćwierćfinale, indywidualnie Rodriguez błyszczał tak mocno, że nikt inny nie zdołał go przyćmić. Blisko był Niemiec Thomas Müller, ale on akurat w decydującej fazie turnieju minimalnie obniżył loty.

NAJŁADNIEJSZA BRAMKA:

1. Tim CAHILL (Australia) w 21. minucie spotkania z Holandią
2. Robin VAN PERSIE (Holandia) w 44. minucie spotkania z Hiszpanią
3. James RODRIGUEZ (Kolumbia) w 28. minucie spotkania z Urugwajem

NAJCIEKAWSZY MECZ:

1. Urugwaj – Anglia 2:1
2. Niemcy – Argentyna 1:0 d
3. Niemcy – Ghana 2:2

NAJWIĘKSZA NIESPODZIANKA:

1. Hekatomba Brazylii w półfinałowym meczu z Niemcami – jeśli przez 64 lata mieszkańcy Kraju Kawy nie potrafili uporać się ze zmorą Maracanazo, to tej klęski nie zapomną nigdy.

2. Awans Kostaryki z „grupy śmierci” – chyba nikt nie spodziewał się, że z grupy złożonej z trzech byłych mistrzów świata (Urugwaj, Włochy, Anglia) i Kostaryki z pierwszego miejsca do dalszych gier zakwalifikują się właśnie ci ostatni.

3. Upadek Hiszpanii – mało kto oczekiwał od Hiszpanów obrony mistrzowskiego tytułu, ale scenariusz, w którym niedawni jeszcze mistrzowie świata żegnają się z turniejem po dwóch meczach fazy grupowej, był jeszcze mniej prawdopodobny.

13.07 – 26. (ostatni) dzień Mundialu

Niemcy – Argentyna 1:0 d

1. W 1990 roku, po przegranej Anglików z Niemcami w półfinale Mistrzostw Świata, ówczesny snajper reprezentacji Anglii Gary Lineker rzucił, że „futbol to taka prosta gra, w której 22 facetów ugania się za piłką przez 90 minut, a na końcu i tak zawsze wygrywają Niemcy”. Nie przewidział, że w ten sposób rzucił na Niemców klątwę – o ile bowiem od tamtego czasu ich reprezentacja na Mundialu nigdy nie zeszła poniżej poziomu ćwierćfinału (a gdyby brać pod uwagę wyłącznie turnieje rozegrane w XXI wieku – nigdy nie wypadła poza pierwszą czwórkę), o tyle upragnionego złota zdobyć nie mogła. Sukcesów Fryce nie odnosili też w europejskim czempionacie – wprawdzie w 1996 roku zdołali jeszcze wskoczyć na najwyższy stopień podium, ale potem było już tylko gorzej, a czasem wręcz fatalnie (Euro 2000, Euro 2004). Od niedzieli to już jednak nieaktualne. Pokonując po dogrywce Argentynę i zdobywając w ten sposób swój czwarty w historii tytuł mistrza świata Niemcy pokazali, że zacytowana na wstępie, ukuta przez Linekera maksyma znowu działa.

2. Obecną reprezentację Niemiec od jej odpowiedniczki z czasów Linekera odróżnia przede wszystkim jedna istotna cecha – ta drużyna naprawdę potrafi grać ładnie w piłkę! Tę pozytywną przemianę zapoczątkował już w 2006 roku na Mundialu w Niemczech ówczesny selekcjoner Jürgen Klinsmann. Potrzeba było jednak aż 8 lat, by do niespotykanej dotąd w ich grze finezji Niemcy dołożyli to, z czego wcześniej słynęli przez całe dekady – teutońską niezłomność, pozwalającą im rozstrzygać na swoją korzyść nawet najbardziej zacięte spotkania. Najlepszym tego dowodem jest niedzielny finał. Argentyna grała w nim dobrze, ba, momentami nawet znakomicie, a klarownych sytuacji do zdobycia bramki stworzyła sobie więcej, niż jej rywale. Co z tego, skoro w kluczowych momentach zimnej krwi zabrakło najpierw Higuaínowi (swoją drogą zadziwia mnie ten piłkarz – niekiedy zdobywa gole z najbardziej niewiarygodnych pozycji, vide mecz z Belgią, a czasami oglądając jego grę ma się wrażenie, że nie trafiłby do morza stojąc na plaży), potem Messiemu, a na koniec Palacio. Z kolei Niemcy na dobrą sprawę jedyną czystą sytuację bramkową mieli w 113. minucie finałowego meczu – sęk w tym, że w przeciwieństwie do Argentyny od razu ją wykorzystali. W tym momencie, choć do końca spotkania pozostało jeszcze co najmniej 7 minut, stało się jasne, że albicelestes ten finał przegrali.

3. Jak nie kwestionuję, że w przekroju całego turnieju Niemcy byli drużyną zdecydowanie najlepszą i że to oni najbardziej zasługiwali na złoty medal, tak szalenie żal mi Argentyny. Okej, powiedzieć, że Leo Messi i spółka nie grali na tych mistrzostwach ładnego futbolu, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Przyznaję szczerze – momentami, zwłaszcza w fazie grupowej, nie dało się tego oglądać bez bólu zębów. Ale kurcze, mimo całej tej psychicznej nędzy i mizerii, jaką prezentowali, udało się chłopakom dotrzeć aż do wielkiego finału, a i w nim od końcowego triumfu dzieliło ich niewiele. Co ciekawe, największa w tym zasługa linii defensywnej, o której przed turniejem mówiono, że będzie stanowić najsłabszy punkt drużyny. Paradoksalnie, piętą achillesową Argentyny okazali się napastnicy, mimo że w tej formacji podobnym potencjałem dysponował jeszcze chyba tylko Urugwaj. O Higuaínie pisałem w poprzednim akapicie, Messiemu poświęcę kolejny, tutaj więc tylko krótko wspomnę o Sergio Agüero. Przykro to mówić, ale to, co ten piłkarz wyprawiał na tych mistrzostwach, to był kryminał i sabotaż. Co się stało z napastnikiem, który w Manchesterze City zdobywa gole jak na zawołanie, pozostaje dla mnie zagadką.

4. W trakcie finału z przerażeniem obserwowałem Leo Messiego. To był kolejny mecz na tych mistrzostwach, w którym gracz Barcelony przez 90% czasu dreptał niemrawo w okolicy środka boiska. Problem w tym, że to nie było byle jakie spotkanie, ale wielki finał Mistrzostw Świata – czyli starcie, w którym należy wypluć płuca i potem przez tydzień umierać ze zmęczenia, byle tylko na koniec móc unieść w górę zwycięski puchar. U Messiego takiego zaangażowania nie zauważyłem – to był zupełnie inny piłkarz niż ten, który jeszcze 2 sezony temu w barwach Barcelony zasuwał od jednego końca boiska do drugiego niczym mały samochodzik. Z drugiej strony jestem przekonany, że Messi nie stwierdził nagle, że on to serdecznie wszystko chromoli i starał się już nie będzie – akurat finały piłkarskich Mistrzostw Świata to nie jest dobry moment na tego typu bumelanctwo. Wniosek? Ze zdrowiem Argentyńczyka i jego dyspozycją fizyczną jest coś ewidentnie nie tak. Tak grający Messi jest zaledwie cieniem samego siebie sprzed paru lat. Dlatego też jego występ na tegorocznym Mundialu był wprawdzie dobry, ale na pewno nie wybitny – a tego od niego powszechnie oczekiwano. Na pocieszenie (choć marna to pociecha) pozostaje Argentyńczykowi nagroda FIFA dla najlepszego piłkarza mistrzostw – przyznana trochę na wyrost, ale też z drugiej strony brazylijski Mundial to generalnie nie był turniej wielkich indywidualności.

5. Mistrzostwa dobiegły końca, przynosząc pierwszy w historii triumf europejskiej drużyny na południowoamerykańskiej ziemi. Pod względem liczby zdobytych tytułów Europa prowadzi z Ameryką 11 do 9, z kolei wśród poszczególnych państw na czele pozostaje nadal Brazylia (5), ale po piętach depczą jej już nie tylko Włosi, ale i Niemcy (po 4). Bardziej szczegółowym podsumowaniem tego, co działo się przez ostatni miesiąc w Brazylii, zajmę się w kolejnych notkach.

12.07 – 25. dzień Mundialu

Brazylia – Holandia 0:3

1. Mecz o 3. miejsce to spotkanie z gatunku tych, które równie dobrze mogłyby się w ogóle nie odbyć, a i tak mało kogo by to obeszło. Na mistrzostwach Starego Kontynentu zrezygnowano z jego rozgrywania już w latach 80-tych ubiegłego wieku, jednakże FIFA najwyraźniej ani o tym myśli. W efekcie co 4 lata w wigilię wielkiego finału oglądamy starcie zespołów, które perspektywa zdobycia brązowego medalu zajmuje znacznie mniej, aniżeli fakt utraty szansy na wywalczenie medalu złotego.

2. Twa degrengolada reprezentacji Brazylii. Jeżeli komuś powinno było zależeć na zwycięstwie w tym „meczu pocieszenia”, to właśnie gospodarzom, którzy mogli w ten sposób choć częściowo zatrzeć fatalne wrażenie po półfinałowej hekatombie z Niemcami. Nic z tych rzeczy – dwie szybko stracone bramki wybiły Brazylijczykom z głowy marzenia o podium.

3. Niby na tegorocznym Mundialu Brazylia dotarła dalej, niż na dwóch poprzednich turniejach, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że było nam dane oglądać jedną z najsłabszych reprezentacji tego kraju w historii (i to nawet gdyby puścić w niepamięć ich półfinałowe spotkanie z Niemcami). Przeciętną w obronie (gola nie straciła tylko w zremisowanym bezbramkowo meczu fazy grupowej z Meksykiem), bezbarwną w pomocy (Oscar – przy całym dla niego szacunku – to jednak póki co nie ten rozmiar kapelusza), przeraźliwie uzależnioną od postawy Neymara (któremu też przecież daleko do klasy Romario czy Ronaldo) w ataku. Gdy w dwóch ostatnich spotkaniach napastnika Barcelony zabrakło, doszło do katastrofy.

4. Zasłużony brązowy medal dla Holandii, która w normalnym czasie gry nie przegrała na tych mistrzostwach żadnego meczu (podobnie jak Niemcy, Argentyna i… Kostaryka).

8-9.07 – 23. i 24. dzień Mundialu

Brazylia – Niemcy 1:7
Holandia – Argentyna 0:0 k. 2:4

1. Podobno aż 5 osób na całym świecie trafnie wytypowało wynik półfinałowego meczu Brazylia – Niemcy. Jeśli rzeczywiście tak było, to zaprawdę, chylę przed tymi jasnowidzami czoła, gdyż mnie zarówno przebieg, jak i wynik wtorkowego półfinału wprawił w osłupienie. Okej, widziałem w swoim życiu co najmniej kilka piłkarskich pogromów, których również mało kto się spodziewał – przykład pierwszy z brzegu to porażka wciąż aktualnych mistrzów świata z Holandią w stosunku 1:5 sprzed paru tygodni. Ba, nawet w tegorocznym półfinale Ligi Mistrzów obrońca tytułu, Bayern Monachium, został przed własną publicznością bezlitośnie wychłostany 4 bramkami przez Królewskich z Madrytu. Ale na boga, 1:7 w półfinale Mistrzostw Świata?! I to w wykonaniu Brazylii, pięciokrotnych mistrzów świata i gospodarzy turnieju?! Nie no, czegoś takiego, Panie, to nawet najstarsi górale nie pamiętają.

2. Ktoś policzył, że klęska, jakiej doznali Canarinhos z rąk swych niemieckich oprawców (wybaczcie, ale te niepoprawne politycznie skojarzenia same cisną się na klawiaturę), to ze statystycznego punktu widzenia najbardziej szokujący rezultat w dziejach Mundialu. O ile dobrze sprawdziłem, była to też najwyższa porażka w historii piłkarskiej reprezentacji Brazylii, ex aequo z przegraną 0:6 w spotkaniu z Urugwajem, rozegranym w… 1920 roku. Nie może zabraknąć także polskiego wątku; do tej pory tylko raz zdarzyło się, że Brazylijczycy stracili na Mundialu co najmniej 5 bramek w jednym spotkaniu, a miało to miejsce w 1938 roku właśnie w meczu z Polską, zakończonym wygraną Brazylii 6:5.

3. Jeżeli chodzi o sam mecz, to z szacunku dla gospodarzy turnieju chyba najlepiej byłoby nań spuścić zasłonę milczenia. Ujmując rzecz skrótowo, Brazylii nie wychodziło w tym półfinale nic, a Niemcom – wszystko. Defensywa Canarinhos, pozbawiona swojego najważniejszego filaru w postaci Thiago Silvy, popełniała tak kompromitujące błędy, że zbrodnią byłoby z nich nie skorzystać. Przy pierwszym golu dla Niemców Müllera pozostawiono bez jakiegokolwiek krycia, wystarczyło, że gracz Bayernu dołożył nogę… Przy kolejnych czterech brazylijscy obrońcy stali w miejscu jak kołki, bezradnie przyglądając się, jak przeciwnicy spokojnie podają sobie piłkę w ich własnym polu karnym… Nic dziwnego, że po 30. minutach takiej gry na tablicy świetlnej pojawił rezultat 0:5.

4. Śniąc przed turniejem o mistrzowskim tytule Brazylijczycy pragnęli także raz na zawsze pozostawić za sobą traumę Maracanazo (w ostatnim meczu Mundialu rozgrywanego w 1950 roku, odbywającym się na legendarnym, mieszczącym wówczas około 200 tys. widzów stadionie Maracanã w Rio de Janeiro, Canarinhos ulegli Urugwajowi 1:2; to wydarzenie na dziesiątki lat stało się w Brazylii synonimem narodowej hańby, a członków owej nieszczęsnej drużyny rodacy obdarzyli powszechną nienawiścią i pogardą). Wygląda na to, że los postanowił zakpić sobie z Brazylijczyków w wyjątkowo okrutny sposób. Od wtorku bowiem zamiast Maracanazo gospodarzy dręczyć będzie wspomnienie Mineirazo (określenie to także pochodzi od nazwy stadionu, na którym rozegrano mecz z Niemcami – Estádio Mineirão w Belo Horizonte). Neymar i Thiago Silva – dwaj najlepsi obecnie brazylijscy piłkarze, których zabrakło w feralnym spotkaniu i którzy w związku z tym nie sygnowali tej katastrofy swoimi nazwiskami – mogą uważać się za prawdziwych szczęściarzy.

5. O Brazylii już było, teraz parę słów o reprezentacji Niemiec… No cóż, Niemcy błyskawicznie zadali kłam tezie, którą postawiłem w poprzedniej notce, jakoby ich występy na Mundialu nie były wystarczająco przekonujące. Przeciwko Brazylii zagrali tak, że na pozostałych dwóch półfinalistów, rozgrywających swój mecz dopiero następnego dnia, musiał paść blady strach. Nie chcę ponownie odwoływać się do wojennej terminologii, ale określenie blitzkrieg pasuje tu idealnie; na cóż zresztą byłoby przydatne to słowo, gdyby nie można było nim opisać tego, co zrobiła we wtorek ze swoimi przeciwnikami niemiecka drużyna? Właśnie, DRUŻYNA, a nie zlepek indywidualności, których przecież w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów nie brakuje. Po raz kolejny jednak okazało się, że przydomek Die Mannschaft (Zespół) nosi ona nie bez kozery.

6. Mówi się, że perfekcyjny mecz piłkarski – czyli taki, w którym obie drużyny w stu procentach zrealizowały przedmeczowe założenia taktyczne, a w jego trakcie nie popełniły żadnego błędu – powinien zakończyć się bezbramkowym remisem. Do tej właśnie kategorii należałoby chyba zaliczyć półfinałowe spotkanie pomiędzy Holandią i Argentyną. Już od pierwszych minut było widać, że żadna ze stron tego pojedynku niczym drugiej nie zaskoczy. Przede wszystkim zaś i Holendrzy, i Argentyńczycy, byli zainteresowani głównie tym, by bramki nie stracić, a dopiero w dalszej kolejności – jak ją zdobyć. Gdy doda się do tego pieczołowitość, z jaką odcinani od piłki byli ci, na których opiera się gra ofensywna obu zespołów – Leo Messi oraz Arjen Robben, nie może dziwić, że składnych i płynnych akcji było w tym meczu jak na lekarstwo. To po prostu musiało skończyć się dogrywką i rzutami karnymi.

7. Gdy w cieniu znalazły się największe gwiazdy, wiodące role przypadły w udziale graczom drugiego planu, odpowiedzialnym za zabezpieczanie dostępu do własnej bramki. W ekipie Pomarańczowych znakomicie zaprezentował się Ron Vlaar – bezbłędny w interwencjach, zawsze pojawiający się we właściwym miejscu boiska i we właściwym czasie. Z kolei w reprezentacji albicelestes fenomenalny występ zanotował Javier Mascherano; to, że w Barcelonie ten facet ustawiany jest na środku obrony, zamiast jako defensywny pomocnik, gdzie czuje się zdecydowanie najlepiej, to jakiś obłęd. Pech chciał, że to właśnie Vlaar – bezsprzecznie najlepszy gracz Oranje w przekroju 120 minut spotkania – nie wykorzystał pierwszej jedenastki w konkursie rzutów karnych. Chwilę później niedoceniany przed turniejem bramkarz Argentyny, Sergio Romero, obronił strzał Wesleya Sneijdera i było w zasadzie po zawodach.

8. Psycholog ze mnie taki, jak trąba z wiadomej części ciała kozy. Coś mi się jednak wydaje, że co najmniej część odpowiedzialności za porażkę Oranje w konkursie rzutów karnych powinien wziąć na siebie selekcjoner Pomarańczowych, Louis van Gaal. No bo wicie, rozumicie – desygnując do bronienia karnych w meczu z Kostaryką Tima Krula, van Gaal dość jasno dał znać bramkarzowi Jasperowi Cillessenowi, że spec od jedenastek z niego żaden. Jak się w tej sytuacji musiał czuć Cillessen, gdy w półfinale z Argentyną to on musiał stanąć między słupkami na czas konkursu? Raczej niezbyt pewnie. I jak świadomość, że oto stoi przed nimi gość, który w swojej zawodowej karierze NIGDY nie obronił rzutu karnego, podziałała na Argentyńczyków? Odpowiedź chyba zbędna.  

9. Nadszedł czas na ostatnie mundialowe rozstrzygnięcia. W meczu o 3. miejsce spotkają się Brazylia z Holandią, a w wielkim finale – po raz trzeci w historii (poprzednio w 1986 i 1990 roku) – Niemcy z Argentyną. Mając w pamięci styl, w jakim Germanie wybili z głowy marzenia o złocie Brazylijczykom, to chyba w nich należy upatrywać zdecydowanego faworyta do końcowego triumfu. Argentyńczyków tak łatwo bym jednak nie skreślał – na pewno nie popełnią tylu baboli w obronie, co gospodarze turnieju, a poza tym do składu na finał prawdopodobnie wróci Angel Di Maria. No i co najważniejsze, Argentyna ma do dyspozycji Messiego, który chyba ma świadomość, że tylko złoto postawi go na równi z tymi największymi, tj. Pele i Maradoną, i który w związku z tym będzie wypruwał żyły, by zwyciężyć.

10. Na koniec mała ciekawostka. W historii Mistrzostw Świata tylko 3 reprezentacje wznosiły w górę puchar Julesa Rimeta co najmniej trzykrotnie – były to kolejno Brazylia, Włochy i Niemcy. Dwa pierwsze z tych zespołów czekały następnie na czwarty tytuł dokładnie 24 lata: Brazylia po wygranej w 1970 roku w Meksyku po raz kolejny triumfowała dopiero w 1994 roku w USA, zaś Włosi po zwycięstwie w 1982 roku w Hiszpanii czwartą gwiazdkę na koszulkach doszyli sobie dopiero po turnieju w Niemczech rozegranym w 2006 roku. Niemcy na swój czwarty tytuł mistrzowski cały czas czekają. Zgadnijcie, ile lat minęło od ich ostatniego triumfu.

4-5.07.2014 – 21. i 22. dzień Mundialu

Francja – Niemcy 0:1
Brazylia – Kolumbia 2:1
Argentyna – Belgia 1:0
Holandia – Kostaryka 0:0 k. 4:3

1. Mundial wkroczył właśnie w decydującą fazę, a to w wolnym tłumaczeniu oznacza, że minął też czas maluczkich. Mimo imponującej postawy w przekroju całego turnieju, swoją przygodę z nim definitywnie zakończyły drużyny Kolumbii oraz Kostaryki. Razem z nimi pakują manatki Belgowie i Francuzi, którzy w ćwierćfinałach również nie sprostali wyżej notowanym rywalom. W strefie medalowej – jak to często bywa na wielkich turniejach – zameldowali się zaś wyłącznie zawodnicy wagi ciężkiej.

2. Nie były to niestety szczególnie porywające ćwierćfinały. Pierwsze trzy spotkania przebiegały według niemal identycznego schematu: gol faworyta już na początku meczu, a potem bezskuteczne próby zmiany rezultatu podejmowane przez teoretycznego słabeusza. To, że starcie Holandii z Kostaryką wyglądało inaczej, zawdzięczamy tylko i wyłącznie dwóm czynnikom: strzeleckiej indolencji Pomarańczowych oraz fenomenalnej postawie golkipera Kostaryki, Keylora Navasa. W efekcie zwycięzcę musiał wyłonić konkurs rzutów karnych, w którym lepsi okazali się Holendrzy. Chwilę wcześniej selekcjoner reprezentacji Holandii Louis van Gaal zdecydował się na nietypowy manewr – zdjął z boiska dobrze broniącego do tej pory Jaspera Cillesena, a w jego miejsce wprowadził rezerwowego golkipera, Tima Krula (ponoć lepiej radzącego sobie z obroną jedenastek). Jak żyję jeszcze czegoś takiego nie widziałem, lecz ryzyko się opłaciło – Krul obronił dwa strzały i został bohaterem. To mi się akurat podobało, ale już sposób, w jaki bramkarz Oranje prowokował rywali przed strzałem, zachwycił mnie nieco mniej.

3. Trochę żal Kolumbii, a zwłaszcza ich rozgrywającego i najlepszego strzelca – Jamesa Rodrigueza (znów zdobył gola!). Pech Kolumbijczyków polegał jednak na tym, że akurat przeciwko nim Brazylia rozegrała swój najlepszy jak dotąd mecz na tych mistrzostwach. Wprawdzie po spotkaniu wielu mieszało z błotem arbitra, oskarżając go o wypaczenie wyniku, ale niespecjalnie się z tym zgadzam – gospodarze byli po prostu lepsi, zwłaszcza w pierwszej połowie. I oni jednak nie wyszli z tego starcia bez szwanku – kontuzja wykluczyła z dalszego udziału w turnieju ich największą gwiazdę, Neymara, a głupio otrzymana żółta kartka sprawiła, że w półfinale z Niemcami nie zagra także strzelec pierwszego gola w meczu z Kolumbią, Thiago Silva. Coś mi się wydaje, że te absencje (a zwłaszcza druga z nich) będą gospodarzy drogo kosztować.

4. Pod tym względem na nadmiar szczęścia nie mogą narzekać także Argentyńczycy. W zwycięskim spotkaniu przeciwko Belgii urazu nabawił się Angel Di Maria. On również nie zagra w półfinale, ale być może wykuruje się na finał (względnie mecz o 3. miejsce). Z argentyńskiego obozu docierają też jednak dobre wiadomości. Po pierwsze, w końcu obudził się Gonzalo Higuaín – to jego gol (dość przypadkowy) dał Argentynie awans. Po drugie, Argentyna znowu nie straciła bramki, co dobrze świadczy o jej linii defensywnej. Na Holandię może to być jednak za mało, zwłaszcza jeśli w ataku nie zacznie znowu brylować Leo Messi.

5. Niemcy jak to Niemcy – pewnie pokonali Francję i po raz czwarty z rzędu awansowali do półfinału Mistrzostw Świata (rekord!). W spotkaniu z gospodarzami będą faworytami, choć głównie ze względu na wspomnianą już nieobecność Neymara i Thiago Silvy. Mnie osobiście nasi zachodni sąsiedzi swoją postawą nie przekonują, ale z drugiej strony także żaden z pozostałych półfinalistów jak dotąd mnie nie olśnił.

6. Niemcy, Brazylia, Argentyna, Holandia – kto z nich zagra w wielkim finale, który odbędzie się 13 lipca na Maracanie? Szczerze mówiąc, hugon wie. Z półfinałowej czwórki tylko Holendrzy nie zaznali dotąd smaku złotego medalu, może więc na nich pora? Mam nadzieję, że nie, bo to oznaczałoby, że po drodze wyeliminują Argentynę, za którą ściskam kciukensy. Prawda jest taka, że i jedni i drudzy są w tej chwili bardzo mocno (za mocno?) uzależnieni od postawy jednego piłkarza – odpowiednio Robbena i Messiego; ten z tej dwójki, który zagra w środę lepiej, wprowadzi swoją drużynę do finału. Podobny mankament ma Brazylia – ale w meczu z Niemcami gospodarze będą musieli zagrać zupełnie inaczej, bo Neymar już im nie pomoże. Ze wszystkich półfinalistów Niemcy są zespołem najbardziej zbalansowanym i wszechstronnym – co częściowo tłumaczy, dlaczego prawy obrońca gra tam na środku pomocy, ofensywny pomocnik na skrzydle, a skrzydłowy na środku ataku. Czy to będzie recepta na awans do finału? Sądzę, że tak, liczę, że nie. 

30.06-1.07 – 19. i 20. dzień Mundialu

Francja – Nigeria 2:0
Niemcy – Algieria 2:1 d
Argentyna – Szwajcaria 1:0 d
Belgia – USA 2:1 d

1. Do grona ćwierćfinalistów dołączyły Francja, Niemcy, Argentyna i Belgia. Czyli niby zgodnie z oczekiwaniami, jednakże myliłby się ten, kto sądziłby, że awans przyszedł faworytom z łatwością. Nic z tych rzeczy – na cztery rozegrane w poniedziałek i wtorek spotkania aż trzy kończyły się dogrywką. Łatwo policzyć, że w efekcie mogliśmy obejrzeć aż 90 dodatkowych minut piłkarskich zmagań – to tyle, co cały mecz! A co najważniejsze, pomimo ogromnego zmęczenia, w każdej z dogrywek piłkarze obu rywalizujących drużyn wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności; o ile w regulaminowym czasie fajerwerków nie uświadczyliśmy (może za wyjątkiem meczu Niemcy – Algieria), o tyle w dodatkowym oglądaliśmy już tylko i wyłącznie futbol przez duże F. Dowodem tego niech będzie choćby to, że w każdym ze spotkań, które do rozstrzygnięcia wymagało dogrywki, wszystkie gole padały akurat w ostatnich 30 minutach. Nie były to może jeszcze absolutne piłkarskie Himalaje, w rodzaju pamiętnych, mitycznych już bojów stoczonych właśnie w dogrywkach przez Włochów i Niemców w roku 1970 (4:3 dla Italii, 5 bramek w dogrywce) czy też przez Niemców i Francuzów 12 lat później (3:3, 4 gole w dodatkowym czasie), ale wiele nie brakowało.

2. Były to też zarazem mecze bramkarzy. Starcia Francji z Nigerią akurat nie oglądałem, ale sądząc po skrócie, golkiper reprezentacji Super Orłów, Vincent Enyama, ratował Nigerię przed stratą bramki nie raz, nie pięć. Nie gorzej spisywał się broniący barw Algierii Raïs M’Bolhi – to, że Lisy Pustyni stawiały Niemcom opór tak długo, to w znacznej mierze jego zasługa; choć oczywiście nie tylko, gdyż w zasadzie cały zespół Algierii prezentował się znakomicie (nie wiem, jak wy, ale ja mam wrażenie, że po tych mistrzostwach krótka lista drużyn, które zdołałaby pokonać reprezentacja Polski, stała się jeszcze krótsza). Wreszcie, cuda w bramce wyczyniał też Tim Howard – w spotkaniu z Belgią Amerykanin obronił aż 16 strzałów, ustanawiając w ten sposób nowy rekord Mundialu.

3. Osobny akapit należy się Manuelowi Neuerowi, ochrzczonemu już przez Rafała Steca „bramkarzem przyszłości”. Istotnie, to, co golkiper Bayernu Monachium zaprezentował w spotkaniu z Algierią, wymyka się wszelkim prawidłom, które do tej pory opisywały grę na tej pozycji. Nie chodzi tu bynajmniej o interwencje czy efektowne parady – tych Neuer miał stosunkowo niewiele (raptem 3). Rzecz w tym, że bramkarz – niczym rasowy obrońca – do strzałów na strzeżoną przez siebie bramkę nie dopuszczał; gdy tylko Algierczycy rozpoczynali kontratak, Neuer wyrastał na środku (!) boiska jak spod ziemi i błyskawicznie, to nogą to głową, kasował w zarodku praktycznie każdą akcję przeciwnika. Rachować nie rachowałem, ale podejrzewam, że tego rodzaju interwencji bramkarz reprezentacji Niemiec zaliczył w tym meczu więcej, niż cała stojąca przed nim linia defensywna razem wzięta. Zresztą, nazywać Neuera bramkarzem byłoby jakimś straszliwym niedopowiedzeniem, nieoddającym ani na jotę jego boiskowej postawy. Manuel Neuer to nie golkiper, grający jak ostatni obrońca; to prawdziwy libero, którego od Franco Baresiego czy Matthiasa Sammera odróżnia głównie to, że może też łapać piłkę w ręce.

4. Leo Messi tym razem do siatki nie trafił. Na 2 minuty przed końcem spotkania ze Szwajcarią mały Argentyńczyk zaliczył natomiast kluczowe podanie do Angela Di Marii, które ten zamienił na zwycięskiego gola. Argentyna znów nie zachwyciła, ale znów wygrała. Czyżby szykowała się powtórka z 1986 roku z Meksyku, gdzie Diego Maradona praktycznie w pojedynkę poprowadził swych kolegów do mistrzostwa? Oj, szczerze w to wątpię, ale ponoć nadzieja umiera ostatnia.

29.06 – 18. dzień Mundialu

Holandia – Meksyk 2:1
Kostaryka – Grecja 1:1 k. 5:3

1. Pomarańczowi w ostatniej chwili uciekli spod topora. Przez większą część meczu z Meksykiem Holandia biła głową w mur (znów fantastycznie zaprezentował się golkiper El Tri – Guillermo Ochoa), a od 48. minuty nawet przegrywała 0:1. Po objęciu prowadzenia Meksykanie cofnęli się jednak zbyt mocno. Jeden, jedyny błąd w ustawieniu meksykańskiej defensywy przy rzucie rożnym sprawił, że do bezpańskiej piłki dopadł Sneijder i huknął nie do obrony. W tym momencie z Latynosów zupełnie uszło powietrze. Wówczas jeszcze jeden rajd przeprowadził Robben, dał się podciąć w polu karnym… i skończyło się tak, jak skończyć się musiało. Dla reprezentacji Meksyku było to szóste (!) z rzędu rozstanie z Mundialem w tej fazie turnieju.

2. W drugim meczu rozgrywanym w niedzielę Kostaryka potrzebowała rzutów karnych, by wyeliminować waleczny zespół z Hellady. Spotkanie nie należało – delikatnie mówiąc –do najciekawszych. Emocje pojawiły się dopiero wtedy, gdy za drugą żółtą kartkę boisko musiał opuścić kostarykański obrońca Oscar Duarte. Grecy rzucili się do odrabiania strat i w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry dopięli swego, doprowadzając do dogrywki. Ostatecznie o wyniku meczu zadecydował konkurs rzutów karnych, w którym minimalnie lepsi okazali się gracze z Ameryki Środkowej (bramkarz Kostaryki Keylor Navas wybronił strzał Gekasa, jego koledzy z pola strzelali zaś bezbłędnie).

28.06 – 17. dzień Mundialu

Brazylia – Chile 1:1 k. 3:2
Kolumbia – Urugwaj 2:0

1. Poznaliśmy pierwszych ćwierćfinalistów Mundialu – 4 lipca na stadionie w Fortalezie Brazylia podejmie Kolumbię.

2. Niewiele brakowało, aby pojedynek z Chile był dla Brazylijczyków ich pożegnalnym meczem na mistrzostwach. Gospodarze wprawdzie jako pierwsi objęli prowadzenie, ale w przekroju całego meczu chyba lepsze wrażenie pozostawili po sobie Chilijczycy. Niestety w ich szeregach nie najlepszy występ zanotował Gonzalo Jara, który najpierw ustrzelił samobója (choć gola zaliczono Davidowi Luizowi z Brazylii), a następnie w konkursie rzutów karnych w decydującym momencie tylko obił słupek bramki strzeżonej przez Julio Cesara.

3. Brazylia po raz kolejny wypadła nieprzekonująco. Neymar tym razem znalazł wsparcie w nieźle grającym Hulku, ale to wciąż zdecydowanie za mało, by myśleć o wzniesieniu w górę Pucharu Świata. Mimo wszystko jednak dobrze się stało, że to właśnie Brazylijczycy, a nie Chile, znaleźli się w ćwierćfinale. Turniej bez gospodarzy zawsze sporo traci ze swojego uroku, nie mówiąc już o tym, że odpadnięcie w tak wczesnej fazie mistrzostw wywołałoby w Brazylii zapewne coś na kształt żałoby narodowej.

4. Obawiam się jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze. Na chwilę obecną Brazylia prezentuje się co najmniej o klasę gorzej od Kolumbii, która bez większych problemów wyeliminowała z turnieju Urugwaj. Sposób, w jaki grają Kolumbijczycy, to niemalże zaprzeczenie stylu prezentowanego przez Hiszpanów. Ci ostatni, widząc otwartą drogę do bramki przeciwnika, zdają się myśleć: „Hej, zróbmy to inaczej!”. Kolumbia w takich sytuacjach się nie zastanawia – gdy tylko może, prze do przodu, szukając najłatwiejszego sposobu, by skierować piłkę do siatki. Wyraz tej filozofii dał w sobotę James (Dżejms czy Hames? – oto jest pytanie) Rodriguez, będący jak dotąd zdecydowanie największym odkryciem Mundialu. Pomocnik AS Monaco – cytując Kazika – najpierw zak…wił z laczka, potem poprawił z kopyta, i Urugwaj pojechał do domu.  

25.06-26.06 – 15. i 16. dzień Mundialu

Nigeria – Argentyna 2:3
Bośnia i Hercegowina – Iran 3:1
Honduras – Szwajcaria 0:3
Ekwador – Francja 0:0
USA – Niemcy 0:1
Portugalia – Ghana 2:1
Korea Południowa – Belgia 0:1
Algieria – Rosja 1:1

1. Rozkręca się Leo Messi, a wraz z nim cała reprezentacja Argentyny. W meczu z Nigerią albicelestes po raz pierwszy na tym turnieju zagrali tak, że dało się ich oglądać. Jeśli tylko poprawią grę obronną, są w stanie pokonać każdego. Tym bardziej, że ich droga do półfinału nie powinna być przesadnie ciężka – najpierw przetestują ich Szwajcarzy (przeciętni, mimo wysokiego zwycięstwa w ostatnim meczu nad Hondurasem), a potem ktoś z pary Belgia – USA (stawiam na Amerykanów – im przynajmniej chce się biegać).

2. Pierwsze i ostatnie punkty na tych mistrzostwach zdobyła Bośnia i Hercegowina. Szkoda, że tak późno – mam wrażenie, że Bośniaków stać było na tym turnieju na dużo więcej. Podobnie zresztą, jak Portugalczyków, którym awansu do kolejnej fazy nie dało nawet zwycięstwo w ostatnim meczu nad Ghaną. Może gdyby Cristiano Ronaldo zaleczył kontuzję na czas, wyglądałoby to inaczej. No ale nie zaleczył.

3. Niemcy pokonali Amerykanów i tym samym zapewnili sobie awans do 1/8 finału z pierwszego miejsca w grupie. Ani w tym meczu, ani też w poprzednim spotkaniu z Ghaną nie zbliżyli się nawet do poziomu, który zaprezentowali w premierowym występie przeciwko Portugalii. Aby zdobyć mistrzostwo, muszą do niego wrócić.

4. Niespodzianka w grupie H. Algieria zremisowała z Rosją i jej kosztem przedarła się do kolejnej fazy turnieju. To chyba dobrze – w przekroju całego turnieju Rusowie niczym szczególnym się nie wyróżnili, zaś Lisy Pustyni zjednały sobie wielu kibiców bezkompromisową postawą w meczu z Belgią oraz wysokim i efektownym zwycięstwem nad Koreą Południową. Niemcy, z którymi zmierzą się w 1/8 finału, to już oczywiście zdecydowanie za wysokie dla nich progi, ale ze swojego występu w Brazylii Algierczycy mogą być bardzo zadowoleni.

5. Faza grupowa za nami, pora więc nieco zweryfikować poczynione przed turniejem prognozy. Z walki o końcowy triumf odpadła Hiszpania, a pozostali murowani faworyci bądź nie zachwycają (Brazylia), bądź zachwycają sporadycznie (Niemcy). Na chwilę obecną najmocniej wyglądają Holendrzy, pytanie tylko, czy zdołają utrzymać koncentrację w kolejnych spotkaniach – na kilku poprzednich turniejach bywało z tym różnie. Argentyna? Dużo będzie zależało od tego, czy do poziomu Leo Messiego dostroją się jego koledzy (kontuzja Sergio Agüero to wbrew pozorom dobra wiadomość – mecze fazy grupowej pokazały, że piłkarz Manchesteru City zupełnie nie trafił z formą na te mistrzostwa). Sporo namieszać może także Kolumbia, która przez grupę dosłownie przefrunęła. Przeczuwam, że w 1/8 finału okaże się ona lepsza od Urugwaju, któremu dyskwalifikacja Luisa Suáreza wybiła nomen omen przednie zęby.

19.06-24.06 – 8., 9., 10., 11., 12., 13. i 14. dzień Mundialu

Kolumbia – Wybrzeże Kości Słoniowej 2:1
Urugwaj – Anglia 2:1
Japonia – Grecja 0:0
Włochy – Kostaryka 0:1
Szwajcaria – Francja 2:5
Honduras – Ekwador 1:2
Argentyna – Iran 1:0
Niemcy – Ghana 2:2
Nigeria – Bośnia i Hercegowina 1:0
Belgia – Rosja 1:0
Korea Południowa – Algieria 2:4
USA – Portugalia 2:2
Australia – Hiszpania 0:3
Holandia – Chile 2:0
Kamerun – Brazylia 1:4
Chorwacja – Meksyk 1:3
Włochy – Urugwaj 0:1
Kostaryka – Anglia 0:0
Japonia – Kolumbia 1:4
Grecja – Wybrzeże Kości Słoniowej 2:1

1. Ostatnio nieco zaniedbałem moje okołomundialowe blogowanie. Cóż, niestety nawet w trakcie Mistrzostw Świata zdarzają się bardziej pilne zajęcia, niż oglądanie piłkarskich zmagań (nie wierzę w to, com właśnie napisał). W rezultacie żadne z rozegranych w przeciągu ostatnich kilku dni spotkań (a jak sami widzicie, było ich cholernie dużo) nie doczekało się z mojej strony choćby słowa komentarza. A szkoda, bo co najmniej parę z nich naprawdę aż prosiło się o wzmiankę. Ponieważ jednak relacjonowanie meczu, który już dawno się zakończył, nie ma najmniejszego sensu, poniżej streszczam wydarzenia ostatnich dni w tempie iście ekspresowym.

2. Po pierwsze, Kostaryka. Przybysze z tego egzotycznego kraju nie przestają zaskakiwać. Nie dość, że na wstępie rozbili Urugwaj, to po paru dniach w swej bezczelności rzucili na kolana samą Italię. W tej sytuacji bezbramkowy remis z Anglią w ostatniej kolejce wystarczył Kostarykanom do zajęcia sensacyjnego, pierwszego miejsca w grupie. Wyczyn nie lada, jeśli weźmie się pod uwagę, że w pobitym polu pozostawili oni – summa summarum – siedmiokrotnych mistrzów świata.

3. Po drugie, Luis Suárez. Urugwajczyk jest doskonałym dowodem na to, jak cienka bywa granica pomiędzy geniuszem a szaleństwem. W meczu z Anglią oglądaliśmy to pierwsze – Suárez, powracający na boisko po kilkutygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją, dwoma pięknymi golami posłał rywala na deski, wieńcząc tym chyba najdoskonalszy indywidualny występ, jaki póki co było nam dane oglądać na tych Mistrzostwach. Znudzonych moim nieustannym pianiem na cześć napastnika Liverpoolu kornie proszę o wybaczenie – bez bicia przyznaję się, że na punkcie jego gry już od lat mam fiksum dyrdum (zresztą nie ja jeden – przykład pierwszy z brzegu macie tu). Do tego stopnia, że usilnie staram się znaleźć przyczynę, dla której w 80. minucie kolejnego spotkania przeciwko Włochom Urugwajczyk ni stąd ni zowąd postanowił szczękami zaatakować Giorgio Chielliniego. Wiem jednak, że racjonalna przyczyna nie istnieje – Luis Suárez przyzwyczaił nas przecież do tego, że wybitne, magiczne wręcz umiejętności piłkarskie idą u niego w parze z ewidentnymi problemami z psychiką (nie był to wszak pierwszy raz, gdy Urugwajczyk pogryzł boiskowego rywala). Wielka szkoda, że o tej swojej ciemnej stronie mocy Suárez przypomniał akurat teraz. Mógł zostać niekwestionowaną gwiazdą całych Mistrzostw, a tak skończy się zapewne na długotrwałej dyskwalifikacji (FIFA wprawdzie nie podjęła jeszcze decyzji, jak ukarać Urugwajczyka, ale nie sądzę, by była w tej sprawie pobłażliwa).

4. Po trzecie, Ghana i Stany Zjednoczone. Być może piłkarsko ustępują grupowym rywalom – Niemcom i Portugalczykom – ale pod względem przygotowania fizycznego przewyższają każdą drużynę na tym Mundialu. W spotkaniu z Germanią Afrykańczycy poruszali się z szybkością i zwinnością pantery – gdyby nie instynkt strzelecki Miroslava Klose (zdobył swoją 15. bramkę w historii występów na Mundialu, dzięki czemu zrównał się z Brazylijczykiem Ronaldo), niechybnie sprawiliby sensację. Bliscy tego byli również Amerykanie, którym zabrakło paru sekund, by pokonać (i wyeliminować z turnieju) faworyzowaną Portugalię. Cristiano Ronaldo? Wciąż pozostaje bez bramki na tych Mistrzostwach.

5. Po czwarte, Francja. Po pewnym zwycięstwie nad Hondurasem, w drugiej kolejce reprezentacja znad Sekwany sprała na kwaśne jabłko Szwajcarów. Z taką grą podopieczni Didiera Deschampsa mogą zajść naprawdę daleko. Pozostawienie w domu awanturników i pyskaczy w stylu Samira Nasriego okazało się być bardzo dobrą decyzją – inaczej, niż miało to miejsce na kilku poprzednich turniejach, w reprezentacji Tricolores panuje obecnie sielanka i to automatycznie przekłada się na wyniki.

6. Po piąte, Europa. Póki co ekipy wywodzące się ze Starego Kontynentu znajdują się w odwrocie (i niestety nic nie wskazuje na to, by był to odwrót zorganizowany). Najmocniej leją nas zespoły z Nowego Świata – pod ich naporem padły już Hiszpania, Włochy, Anglia i Chorwacja, a za sprawą Amerykanów solidnie zachwiała się też Portugalia. Brazylijski klimat daje się Europejczykom we znaki mocniej, niż można było przypuszczać.