Miesiąc: Lipiec 2014

13.07 – 26. (ostatni) dzień Mundialu

Niemcy – Argentyna 1:0 d

1. W 1990 roku, po przegranej Anglików z Niemcami w półfinale Mistrzostw Świata, ówczesny snajper reprezentacji Anglii Gary Lineker rzucił, że „futbol to taka prosta gra, w której 22 facetów ugania się za piłką przez 90 minut, a na końcu i tak zawsze wygrywają Niemcy”. Nie przewidział, że w ten sposób rzucił na Niemców klątwę – o ile bowiem od tamtego czasu ich reprezentacja na Mundialu nigdy nie zeszła poniżej poziomu ćwierćfinału (a gdyby brać pod uwagę wyłącznie turnieje rozegrane w XXI wieku – nigdy nie wypadła poza pierwszą czwórkę), o tyle upragnionego złota zdobyć nie mogła. Sukcesów Fryce nie odnosili też w europejskim czempionacie – wprawdzie w 1996 roku zdołali jeszcze wskoczyć na najwyższy stopień podium, ale potem było już tylko gorzej, a czasem wręcz fatalnie (Euro 2000, Euro 2004). Od niedzieli to już jednak nieaktualne. Pokonując po dogrywce Argentynę i zdobywając w ten sposób swój czwarty w historii tytuł mistrza świata Niemcy pokazali, że zacytowana na wstępie, ukuta przez Linekera maksyma znowu działa.

2. Obecną reprezentację Niemiec od jej odpowiedniczki z czasów Linekera odróżnia przede wszystkim jedna istotna cecha – ta drużyna naprawdę potrafi grać ładnie w piłkę! Tę pozytywną przemianę zapoczątkował już w 2006 roku na Mundialu w Niemczech ówczesny selekcjoner Jürgen Klinsmann. Potrzeba było jednak aż 8 lat, by do niespotykanej dotąd w ich grze finezji Niemcy dołożyli to, z czego wcześniej słynęli przez całe dekady – teutońską niezłomność, pozwalającą im rozstrzygać na swoją korzyść nawet najbardziej zacięte spotkania. Najlepszym tego dowodem jest niedzielny finał. Argentyna grała w nim dobrze, ba, momentami nawet znakomicie, a klarownych sytuacji do zdobycia bramki stworzyła sobie więcej, niż jej rywale. Co z tego, skoro w kluczowych momentach zimnej krwi zabrakło najpierw Higuaínowi (swoją drogą zadziwia mnie ten piłkarz – niekiedy zdobywa gole z najbardziej niewiarygodnych pozycji, vide mecz z Belgią, a czasami oglądając jego grę ma się wrażenie, że nie trafiłby do morza stojąc na plaży), potem Messiemu, a na koniec Palacio. Z kolei Niemcy na dobrą sprawę jedyną czystą sytuację bramkową mieli w 113. minucie finałowego meczu – sęk w tym, że w przeciwieństwie do Argentyny od razu ją wykorzystali. W tym momencie, choć do końca spotkania pozostało jeszcze co najmniej 7 minut, stało się jasne, że albicelestes ten finał przegrali.

3. Jak nie kwestionuję, że w przekroju całego turnieju Niemcy byli drużyną zdecydowanie najlepszą i że to oni najbardziej zasługiwali na złoty medal, tak szalenie żal mi Argentyny. Okej, powiedzieć, że Leo Messi i spółka nie grali na tych mistrzostwach ładnego futbolu, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Przyznaję szczerze – momentami, zwłaszcza w fazie grupowej, nie dało się tego oglądać bez bólu zębów. Ale kurcze, mimo całej tej psychicznej nędzy i mizerii, jaką prezentowali, udało się chłopakom dotrzeć aż do wielkiego finału, a i w nim od końcowego triumfu dzieliło ich niewiele. Co ciekawe, największa w tym zasługa linii defensywnej, o której przed turniejem mówiono, że będzie stanowić najsłabszy punkt drużyny. Paradoksalnie, piętą achillesową Argentyny okazali się napastnicy, mimo że w tej formacji podobnym potencjałem dysponował jeszcze chyba tylko Urugwaj. O Higuaínie pisałem w poprzednim akapicie, Messiemu poświęcę kolejny, tutaj więc tylko krótko wspomnę o Sergio Agüero. Przykro to mówić, ale to, co ten piłkarz wyprawiał na tych mistrzostwach, to był kryminał i sabotaż. Co się stało z napastnikiem, który w Manchesterze City zdobywa gole jak na zawołanie, pozostaje dla mnie zagadką.

4. W trakcie finału z przerażeniem obserwowałem Leo Messiego. To był kolejny mecz na tych mistrzostwach, w którym gracz Barcelony przez 90% czasu dreptał niemrawo w okolicy środka boiska. Problem w tym, że to nie było byle jakie spotkanie, ale wielki finał Mistrzostw Świata – czyli starcie, w którym należy wypluć płuca i potem przez tydzień umierać ze zmęczenia, byle tylko na koniec móc unieść w górę zwycięski puchar. U Messiego takiego zaangażowania nie zauważyłem – to był zupełnie inny piłkarz niż ten, który jeszcze 2 sezony temu w barwach Barcelony zasuwał od jednego końca boiska do drugiego niczym mały samochodzik. Z drugiej strony jestem przekonany, że Messi nie stwierdził nagle, że on to serdecznie wszystko chromoli i starał się już nie będzie – akurat finały piłkarskich Mistrzostw Świata to nie jest dobry moment na tego typu bumelanctwo. Wniosek? Ze zdrowiem Argentyńczyka i jego dyspozycją fizyczną jest coś ewidentnie nie tak. Tak grający Messi jest zaledwie cieniem samego siebie sprzed paru lat. Dlatego też jego występ na tegorocznym Mundialu był wprawdzie dobry, ale na pewno nie wybitny – a tego od niego powszechnie oczekiwano. Na pocieszenie (choć marna to pociecha) pozostaje Argentyńczykowi nagroda FIFA dla najlepszego piłkarza mistrzostw – przyznana trochę na wyrost, ale też z drugiej strony brazylijski Mundial to generalnie nie był turniej wielkich indywidualności.

5. Mistrzostwa dobiegły końca, przynosząc pierwszy w historii triumf europejskiej drużyny na południowoamerykańskiej ziemi. Pod względem liczby zdobytych tytułów Europa prowadzi z Ameryką 11 do 9, z kolei wśród poszczególnych państw na czele pozostaje nadal Brazylia (5), ale po piętach depczą jej już nie tylko Włosi, ale i Niemcy (po 4). Bardziej szczegółowym podsumowaniem tego, co działo się przez ostatni miesiąc w Brazylii, zajmę się w kolejnych notkach.

12.07 – 25. dzień Mundialu

Brazylia – Holandia 0:3

1. Mecz o 3. miejsce to spotkanie z gatunku tych, które równie dobrze mogłyby się w ogóle nie odbyć, a i tak mało kogo by to obeszło. Na mistrzostwach Starego Kontynentu zrezygnowano z jego rozgrywania już w latach 80-tych ubiegłego wieku, jednakże FIFA najwyraźniej ani o tym myśli. W efekcie co 4 lata w wigilię wielkiego finału oglądamy starcie zespołów, które perspektywa zdobycia brązowego medalu zajmuje znacznie mniej, aniżeli fakt utraty szansy na wywalczenie medalu złotego.

2. Twa degrengolada reprezentacji Brazylii. Jeżeli komuś powinno było zależeć na zwycięstwie w tym „meczu pocieszenia”, to właśnie gospodarzom, którzy mogli w ten sposób choć częściowo zatrzeć fatalne wrażenie po półfinałowej hekatombie z Niemcami. Nic z tych rzeczy – dwie szybko stracone bramki wybiły Brazylijczykom z głowy marzenia o podium.

3. Niby na tegorocznym Mundialu Brazylia dotarła dalej, niż na dwóch poprzednich turniejach, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że było nam dane oglądać jedną z najsłabszych reprezentacji tego kraju w historii (i to nawet gdyby puścić w niepamięć ich półfinałowe spotkanie z Niemcami). Przeciętną w obronie (gola nie straciła tylko w zremisowanym bezbramkowo meczu fazy grupowej z Meksykiem), bezbarwną w pomocy (Oscar – przy całym dla niego szacunku – to jednak póki co nie ten rozmiar kapelusza), przeraźliwie uzależnioną od postawy Neymara (któremu też przecież daleko do klasy Romario czy Ronaldo) w ataku. Gdy w dwóch ostatnich spotkaniach napastnika Barcelony zabrakło, doszło do katastrofy.

4. Zasłużony brązowy medal dla Holandii, która w normalnym czasie gry nie przegrała na tych mistrzostwach żadnego meczu (podobnie jak Niemcy, Argentyna i… Kostaryka).

8-9.07 – 23. i 24. dzień Mundialu

Brazylia – Niemcy 1:7
Holandia – Argentyna 0:0 k. 2:4

1. Podobno aż 5 osób na całym świecie trafnie wytypowało wynik półfinałowego meczu Brazylia – Niemcy. Jeśli rzeczywiście tak było, to zaprawdę, chylę przed tymi jasnowidzami czoła, gdyż mnie zarówno przebieg, jak i wynik wtorkowego półfinału wprawił w osłupienie. Okej, widziałem w swoim życiu co najmniej kilka piłkarskich pogromów, których również mało kto się spodziewał – przykład pierwszy z brzegu to porażka wciąż aktualnych mistrzów świata z Holandią w stosunku 1:5 sprzed paru tygodni. Ba, nawet w tegorocznym półfinale Ligi Mistrzów obrońca tytułu, Bayern Monachium, został przed własną publicznością bezlitośnie wychłostany 4 bramkami przez Królewskich z Madrytu. Ale na boga, 1:7 w półfinale Mistrzostw Świata?! I to w wykonaniu Brazylii, pięciokrotnych mistrzów świata i gospodarzy turnieju?! Nie no, czegoś takiego, Panie, to nawet najstarsi górale nie pamiętają.

2. Ktoś policzył, że klęska, jakiej doznali Canarinhos z rąk swych niemieckich oprawców (wybaczcie, ale te niepoprawne politycznie skojarzenia same cisną się na klawiaturę), to ze statystycznego punktu widzenia najbardziej szokujący rezultat w dziejach Mundialu. O ile dobrze sprawdziłem, była to też najwyższa porażka w historii piłkarskiej reprezentacji Brazylii, ex aequo z przegraną 0:6 w spotkaniu z Urugwajem, rozegranym w… 1920 roku. Nie może zabraknąć także polskiego wątku; do tej pory tylko raz zdarzyło się, że Brazylijczycy stracili na Mundialu co najmniej 5 bramek w jednym spotkaniu, a miało to miejsce w 1938 roku właśnie w meczu z Polską, zakończonym wygraną Brazylii 6:5.

3. Jeżeli chodzi o sam mecz, to z szacunku dla gospodarzy turnieju chyba najlepiej byłoby nań spuścić zasłonę milczenia. Ujmując rzecz skrótowo, Brazylii nie wychodziło w tym półfinale nic, a Niemcom – wszystko. Defensywa Canarinhos, pozbawiona swojego najważniejszego filaru w postaci Thiago Silvy, popełniała tak kompromitujące błędy, że zbrodnią byłoby z nich nie skorzystać. Przy pierwszym golu dla Niemców Müllera pozostawiono bez jakiegokolwiek krycia, wystarczyło, że gracz Bayernu dołożył nogę… Przy kolejnych czterech brazylijscy obrońcy stali w miejscu jak kołki, bezradnie przyglądając się, jak przeciwnicy spokojnie podają sobie piłkę w ich własnym polu karnym… Nic dziwnego, że po 30. minutach takiej gry na tablicy świetlnej pojawił rezultat 0:5.

4. Śniąc przed turniejem o mistrzowskim tytule Brazylijczycy pragnęli także raz na zawsze pozostawić za sobą traumę Maracanazo (w ostatnim meczu Mundialu rozgrywanego w 1950 roku, odbywającym się na legendarnym, mieszczącym wówczas około 200 tys. widzów stadionie Maracanã w Rio de Janeiro, Canarinhos ulegli Urugwajowi 1:2; to wydarzenie na dziesiątki lat stało się w Brazylii synonimem narodowej hańby, a członków owej nieszczęsnej drużyny rodacy obdarzyli powszechną nienawiścią i pogardą). Wygląda na to, że los postanowił zakpić sobie z Brazylijczyków w wyjątkowo okrutny sposób. Od wtorku bowiem zamiast Maracanazo gospodarzy dręczyć będzie wspomnienie Mineirazo (określenie to także pochodzi od nazwy stadionu, na którym rozegrano mecz z Niemcami – Estádio Mineirão w Belo Horizonte). Neymar i Thiago Silva – dwaj najlepsi obecnie brazylijscy piłkarze, których zabrakło w feralnym spotkaniu i którzy w związku z tym nie sygnowali tej katastrofy swoimi nazwiskami – mogą uważać się za prawdziwych szczęściarzy.

5. O Brazylii już było, teraz parę słów o reprezentacji Niemiec… No cóż, Niemcy błyskawicznie zadali kłam tezie, którą postawiłem w poprzedniej notce, jakoby ich występy na Mundialu nie były wystarczająco przekonujące. Przeciwko Brazylii zagrali tak, że na pozostałych dwóch półfinalistów, rozgrywających swój mecz dopiero następnego dnia, musiał paść blady strach. Nie chcę ponownie odwoływać się do wojennej terminologii, ale określenie blitzkrieg pasuje tu idealnie; na cóż zresztą byłoby przydatne to słowo, gdyby nie można było nim opisać tego, co zrobiła we wtorek ze swoimi przeciwnikami niemiecka drużyna? Właśnie, DRUŻYNA, a nie zlepek indywidualności, których przecież w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów nie brakuje. Po raz kolejny jednak okazało się, że przydomek Die Mannschaft (Zespół) nosi ona nie bez kozery.

6. Mówi się, że perfekcyjny mecz piłkarski – czyli taki, w którym obie drużyny w stu procentach zrealizowały przedmeczowe założenia taktyczne, a w jego trakcie nie popełniły żadnego błędu – powinien zakończyć się bezbramkowym remisem. Do tej właśnie kategorii należałoby chyba zaliczyć półfinałowe spotkanie pomiędzy Holandią i Argentyną. Już od pierwszych minut było widać, że żadna ze stron tego pojedynku niczym drugiej nie zaskoczy. Przede wszystkim zaś i Holendrzy, i Argentyńczycy, byli zainteresowani głównie tym, by bramki nie stracić, a dopiero w dalszej kolejności – jak ją zdobyć. Gdy doda się do tego pieczołowitość, z jaką odcinani od piłki byli ci, na których opiera się gra ofensywna obu zespołów – Leo Messi oraz Arjen Robben, nie może dziwić, że składnych i płynnych akcji było w tym meczu jak na lekarstwo. To po prostu musiało skończyć się dogrywką i rzutami karnymi.

7. Gdy w cieniu znalazły się największe gwiazdy, wiodące role przypadły w udziale graczom drugiego planu, odpowiedzialnym za zabezpieczanie dostępu do własnej bramki. W ekipie Pomarańczowych znakomicie zaprezentował się Ron Vlaar – bezbłędny w interwencjach, zawsze pojawiający się we właściwym miejscu boiska i we właściwym czasie. Z kolei w reprezentacji albicelestes fenomenalny występ zanotował Javier Mascherano; to, że w Barcelonie ten facet ustawiany jest na środku obrony, zamiast jako defensywny pomocnik, gdzie czuje się zdecydowanie najlepiej, to jakiś obłęd. Pech chciał, że to właśnie Vlaar – bezsprzecznie najlepszy gracz Oranje w przekroju 120 minut spotkania – nie wykorzystał pierwszej jedenastki w konkursie rzutów karnych. Chwilę później niedoceniany przed turniejem bramkarz Argentyny, Sergio Romero, obronił strzał Wesleya Sneijdera i było w zasadzie po zawodach.

8. Psycholog ze mnie taki, jak trąba z wiadomej części ciała kozy. Coś mi się jednak wydaje, że co najmniej część odpowiedzialności za porażkę Oranje w konkursie rzutów karnych powinien wziąć na siebie selekcjoner Pomarańczowych, Louis van Gaal. No bo wicie, rozumicie – desygnując do bronienia karnych w meczu z Kostaryką Tima Krula, van Gaal dość jasno dał znać bramkarzowi Jasperowi Cillessenowi, że spec od jedenastek z niego żaden. Jak się w tej sytuacji musiał czuć Cillessen, gdy w półfinale z Argentyną to on musiał stanąć między słupkami na czas konkursu? Raczej niezbyt pewnie. I jak świadomość, że oto stoi przed nimi gość, który w swojej zawodowej karierze NIGDY nie obronił rzutu karnego, podziałała na Argentyńczyków? Odpowiedź chyba zbędna.  

9. Nadszedł czas na ostatnie mundialowe rozstrzygnięcia. W meczu o 3. miejsce spotkają się Brazylia z Holandią, a w wielkim finale – po raz trzeci w historii (poprzednio w 1986 i 1990 roku) – Niemcy z Argentyną. Mając w pamięci styl, w jakim Germanie wybili z głowy marzenia o złocie Brazylijczykom, to chyba w nich należy upatrywać zdecydowanego faworyta do końcowego triumfu. Argentyńczyków tak łatwo bym jednak nie skreślał – na pewno nie popełnią tylu baboli w obronie, co gospodarze turnieju, a poza tym do składu na finał prawdopodobnie wróci Angel Di Maria. No i co najważniejsze, Argentyna ma do dyspozycji Messiego, który chyba ma świadomość, że tylko złoto postawi go na równi z tymi największymi, tj. Pele i Maradoną, i który w związku z tym będzie wypruwał żyły, by zwyciężyć.

10. Na koniec mała ciekawostka. W historii Mistrzostw Świata tylko 3 reprezentacje wznosiły w górę puchar Julesa Rimeta co najmniej trzykrotnie – były to kolejno Brazylia, Włochy i Niemcy. Dwa pierwsze z tych zespołów czekały następnie na czwarty tytuł dokładnie 24 lata: Brazylia po wygranej w 1970 roku w Meksyku po raz kolejny triumfowała dopiero w 1994 roku w USA, zaś Włosi po zwycięstwie w 1982 roku w Hiszpanii czwartą gwiazdkę na koszulkach doszyli sobie dopiero po turnieju w Niemczech rozegranym w 2006 roku. Niemcy na swój czwarty tytuł mistrzowski cały czas czekają. Zgadnijcie, ile lat minęło od ich ostatniego triumfu.

4-5.07.2014 – 21. i 22. dzień Mundialu

Francja – Niemcy 0:1
Brazylia – Kolumbia 2:1
Argentyna – Belgia 1:0
Holandia – Kostaryka 0:0 k. 4:3

1. Mundial wkroczył właśnie w decydującą fazę, a to w wolnym tłumaczeniu oznacza, że minął też czas maluczkich. Mimo imponującej postawy w przekroju całego turnieju, swoją przygodę z nim definitywnie zakończyły drużyny Kolumbii oraz Kostaryki. Razem z nimi pakują manatki Belgowie i Francuzi, którzy w ćwierćfinałach również nie sprostali wyżej notowanym rywalom. W strefie medalowej – jak to często bywa na wielkich turniejach – zameldowali się zaś wyłącznie zawodnicy wagi ciężkiej.

2. Nie były to niestety szczególnie porywające ćwierćfinały. Pierwsze trzy spotkania przebiegały według niemal identycznego schematu: gol faworyta już na początku meczu, a potem bezskuteczne próby zmiany rezultatu podejmowane przez teoretycznego słabeusza. To, że starcie Holandii z Kostaryką wyglądało inaczej, zawdzięczamy tylko i wyłącznie dwóm czynnikom: strzeleckiej indolencji Pomarańczowych oraz fenomenalnej postawie golkipera Kostaryki, Keylora Navasa. W efekcie zwycięzcę musiał wyłonić konkurs rzutów karnych, w którym lepsi okazali się Holendrzy. Chwilę wcześniej selekcjoner reprezentacji Holandii Louis van Gaal zdecydował się na nietypowy manewr – zdjął z boiska dobrze broniącego do tej pory Jaspera Cillesena, a w jego miejsce wprowadził rezerwowego golkipera, Tima Krula (ponoć lepiej radzącego sobie z obroną jedenastek). Jak żyję jeszcze czegoś takiego nie widziałem, lecz ryzyko się opłaciło – Krul obronił dwa strzały i został bohaterem. To mi się akurat podobało, ale już sposób, w jaki bramkarz Oranje prowokował rywali przed strzałem, zachwycił mnie nieco mniej.

3. Trochę żal Kolumbii, a zwłaszcza ich rozgrywającego i najlepszego strzelca – Jamesa Rodrigueza (znów zdobył gola!). Pech Kolumbijczyków polegał jednak na tym, że akurat przeciwko nim Brazylia rozegrała swój najlepszy jak dotąd mecz na tych mistrzostwach. Wprawdzie po spotkaniu wielu mieszało z błotem arbitra, oskarżając go o wypaczenie wyniku, ale niespecjalnie się z tym zgadzam – gospodarze byli po prostu lepsi, zwłaszcza w pierwszej połowie. I oni jednak nie wyszli z tego starcia bez szwanku – kontuzja wykluczyła z dalszego udziału w turnieju ich największą gwiazdę, Neymara, a głupio otrzymana żółta kartka sprawiła, że w półfinale z Niemcami nie zagra także strzelec pierwszego gola w meczu z Kolumbią, Thiago Silva. Coś mi się wydaje, że te absencje (a zwłaszcza druga z nich) będą gospodarzy drogo kosztować.

4. Pod tym względem na nadmiar szczęścia nie mogą narzekać także Argentyńczycy. W zwycięskim spotkaniu przeciwko Belgii urazu nabawił się Angel Di Maria. On również nie zagra w półfinale, ale być może wykuruje się na finał (względnie mecz o 3. miejsce). Z argentyńskiego obozu docierają też jednak dobre wiadomości. Po pierwsze, w końcu obudził się Gonzalo Higuaín – to jego gol (dość przypadkowy) dał Argentynie awans. Po drugie, Argentyna znowu nie straciła bramki, co dobrze świadczy o jej linii defensywnej. Na Holandię może to być jednak za mało, zwłaszcza jeśli w ataku nie zacznie znowu brylować Leo Messi.

5. Niemcy jak to Niemcy – pewnie pokonali Francję i po raz czwarty z rzędu awansowali do półfinału Mistrzostw Świata (rekord!). W spotkaniu z gospodarzami będą faworytami, choć głównie ze względu na wspomnianą już nieobecność Neymara i Thiago Silvy. Mnie osobiście nasi zachodni sąsiedzi swoją postawą nie przekonują, ale z drugiej strony także żaden z pozostałych półfinalistów jak dotąd mnie nie olśnił.

6. Niemcy, Brazylia, Argentyna, Holandia – kto z nich zagra w wielkim finale, który odbędzie się 13 lipca na Maracanie? Szczerze mówiąc, hugon wie. Z półfinałowej czwórki tylko Holendrzy nie zaznali dotąd smaku złotego medalu, może więc na nich pora? Mam nadzieję, że nie, bo to oznaczałoby, że po drodze wyeliminują Argentynę, za którą ściskam kciukensy. Prawda jest taka, że i jedni i drudzy są w tej chwili bardzo mocno (za mocno?) uzależnieni od postawy jednego piłkarza – odpowiednio Robbena i Messiego; ten z tej dwójki, który zagra w środę lepiej, wprowadzi swoją drużynę do finału. Podobny mankament ma Brazylia – ale w meczu z Niemcami gospodarze będą musieli zagrać zupełnie inaczej, bo Neymar już im nie pomoże. Ze wszystkich półfinalistów Niemcy są zespołem najbardziej zbalansowanym i wszechstronnym – co częściowo tłumaczy, dlaczego prawy obrońca gra tam na środku pomocy, ofensywny pomocnik na skrzydle, a skrzydłowy na środku ataku. Czy to będzie recepta na awans do finału? Sądzę, że tak, liczę, że nie. 

30.06-1.07 – 19. i 20. dzień Mundialu

Francja – Nigeria 2:0
Niemcy – Algieria 2:1 d
Argentyna – Szwajcaria 1:0 d
Belgia – USA 2:1 d

1. Do grona ćwierćfinalistów dołączyły Francja, Niemcy, Argentyna i Belgia. Czyli niby zgodnie z oczekiwaniami, jednakże myliłby się ten, kto sądziłby, że awans przyszedł faworytom z łatwością. Nic z tych rzeczy – na cztery rozegrane w poniedziałek i wtorek spotkania aż trzy kończyły się dogrywką. Łatwo policzyć, że w efekcie mogliśmy obejrzeć aż 90 dodatkowych minut piłkarskich zmagań – to tyle, co cały mecz! A co najważniejsze, pomimo ogromnego zmęczenia, w każdej z dogrywek piłkarze obu rywalizujących drużyn wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności; o ile w regulaminowym czasie fajerwerków nie uświadczyliśmy (może za wyjątkiem meczu Niemcy – Algieria), o tyle w dodatkowym oglądaliśmy już tylko i wyłącznie futbol przez duże F. Dowodem tego niech będzie choćby to, że w każdym ze spotkań, które do rozstrzygnięcia wymagało dogrywki, wszystkie gole padały akurat w ostatnich 30 minutach. Nie były to może jeszcze absolutne piłkarskie Himalaje, w rodzaju pamiętnych, mitycznych już bojów stoczonych właśnie w dogrywkach przez Włochów i Niemców w roku 1970 (4:3 dla Italii, 5 bramek w dogrywce) czy też przez Niemców i Francuzów 12 lat później (3:3, 4 gole w dodatkowym czasie), ale wiele nie brakowało.

2. Były to też zarazem mecze bramkarzy. Starcia Francji z Nigerią akurat nie oglądałem, ale sądząc po skrócie, golkiper reprezentacji Super Orłów, Vincent Enyama, ratował Nigerię przed stratą bramki nie raz, nie pięć. Nie gorzej spisywał się broniący barw Algierii Raïs M’Bolhi – to, że Lisy Pustyni stawiały Niemcom opór tak długo, to w znacznej mierze jego zasługa; choć oczywiście nie tylko, gdyż w zasadzie cały zespół Algierii prezentował się znakomicie (nie wiem, jak wy, ale ja mam wrażenie, że po tych mistrzostwach krótka lista drużyn, które zdołałaby pokonać reprezentacja Polski, stała się jeszcze krótsza). Wreszcie, cuda w bramce wyczyniał też Tim Howard – w spotkaniu z Belgią Amerykanin obronił aż 16 strzałów, ustanawiając w ten sposób nowy rekord Mundialu.

3. Osobny akapit należy się Manuelowi Neuerowi, ochrzczonemu już przez Rafała Steca „bramkarzem przyszłości”. Istotnie, to, co golkiper Bayernu Monachium zaprezentował w spotkaniu z Algierią, wymyka się wszelkim prawidłom, które do tej pory opisywały grę na tej pozycji. Nie chodzi tu bynajmniej o interwencje czy efektowne parady – tych Neuer miał stosunkowo niewiele (raptem 3). Rzecz w tym, że bramkarz – niczym rasowy obrońca – do strzałów na strzeżoną przez siebie bramkę nie dopuszczał; gdy tylko Algierczycy rozpoczynali kontratak, Neuer wyrastał na środku (!) boiska jak spod ziemi i błyskawicznie, to nogą to głową, kasował w zarodku praktycznie każdą akcję przeciwnika. Rachować nie rachowałem, ale podejrzewam, że tego rodzaju interwencji bramkarz reprezentacji Niemiec zaliczył w tym meczu więcej, niż cała stojąca przed nim linia defensywna razem wzięta. Zresztą, nazywać Neuera bramkarzem byłoby jakimś straszliwym niedopowiedzeniem, nieoddającym ani na jotę jego boiskowej postawy. Manuel Neuer to nie golkiper, grający jak ostatni obrońca; to prawdziwy libero, którego od Franco Baresiego czy Matthiasa Sammera odróżnia głównie to, że może też łapać piłkę w ręce.

4. Leo Messi tym razem do siatki nie trafił. Na 2 minuty przed końcem spotkania ze Szwajcarią mały Argentyńczyk zaliczył natomiast kluczowe podanie do Angela Di Marii, które ten zamienił na zwycięskiego gola. Argentyna znów nie zachwyciła, ale znów wygrała. Czyżby szykowała się powtórka z 1986 roku z Meksyku, gdzie Diego Maradona praktycznie w pojedynkę poprowadził swych kolegów do mistrzostwa? Oj, szczerze w to wątpię, ale ponoć nadzieja umiera ostatnia.