Przyznam się, że w sprawie dalszych losów naszego obecnego selekcjonera jestem rozdarty niczym owa przesławna sosna z końcowych kart „Ludzi bezdomnych” Żeromskiego (notabene – wyjątkowo fatalnej powieści, nie polecam).
No bo z jednej strony – trudno zaprzeczyć, że w jesiennych meczach polskiej kadry widoczny był postęp (drobny wprawdzie, ale jednak postęp), zwłaszcza w porównaniu z wiosenno – letnią mizerią. Już przeciwko Czarnogórze do wygranej zabrakło niewiele, zaś w meczu z Ukrainą gra naszych reprezentantów długimi momentami naprawdę mogła się podobać. Dodatkowo, przez moment mogło się wydawać, że selekcjoner wpadł w końcu na pomysł, jak zaradzić odwiecznemu problemowi polskiej kadry – tj. obsadzić środek pomocy; Krychowiak jako defpom, Klich na „ósemce” i młody Zieliński w roli ofensywnego pomocnika – nie powiem, współpraca tego tercetu w spotkaniach z Danią, Czarnogórą i San Marino, budziła we mnie nieśmiałe nadzieje na lepsze jutro.
Ale… No właśnie, decyzje personalne, jakie Waldemar Fornalik podjął przed starciem w Charkowie, chyba jednak przeczą tezie, iż dowodzona przez niego kadra zmierza w jakimkolwiek sensownym kierunku. Skoro po roku pracy z kadrą, w przeddzień „meczu ostatniej szansy” (którego to już w tych eliminacjach?) z Ukrainą, selekcjoner szuka ratunku u niepowoływanych od dawna Mariusza Lewandowskiego, Sławomira Peszki i Grzegorza Wojtkowiaka, a ci – rzuceni na głęboką wodę – nie tylko nie odstają, ale należą do wyróżniających się postaci na boisku, to trudno o bardziej wyraźny dowód na to, iż budowie tej drużyny nie towarzyszy żadna głębsza myśl przewodnia, lecz chaos i przypadek. Od pierwszego dnia kadencji Fornalika aż do dzisiaj reprezentacja przypomina kocioł, do którego kucharz wrzuca co rusz to nowe składniki, ale efekt tych działań jest z grubsza wciąż taki sam – jak nie potrafiliśmy pokonać nikogo poza Mołdawią i San Marino (tych drugich stłukliśmy nawet dwukrotnie!), tak nie potrafimy dalej.
Zasadniczo skłaniam się ku tezie, że selekcjonera nie powinno się zwalniać już po pierwszych nieudanych eliminacjach – tym bardziej, że w przeciwnym wypadku drużynę narodową praktycznie co dwa lata trzeba budować od podstaw. Problem w tym, że w obecnym kształcie kadra Fornalika zdaje się nie mieć żadnych fundamentów, na których warto byłoby cokolwiek budować. A skoro tak, to może rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby rozpirzyć ten zespół na cztery wiatry i misję tworzenia drużyny narodowej powierzyć komuś bardziej kompetentnemu. Pytanie tylko, komu, bo na chwilę obecną rozsądnych kandydatur na stanowisko selekcjonera ani widu, ani słychu (i dotyczy to zarówno tubylców, jak i cudzoziemców). Może więc jednak Fornalik? Jak już mówiłem, w tej sprawie jestem niczym ta sosna rozdarta.