Miesiąc: Lipiec 2013

Dlaczego kibicuję Barcelonie?

Poniższa notka w pierwotnym założeniu miała stanowić odpowiedź w tym konkursie. Dlatego też trochę poniosła mnie wena – jak się potem okazało, zupełnie niepotrzebnie, gdyż dopiero poniewczasie (shame on me) zapoznałem się z regulaminem konkursu i dowiedziałem się, że nie mogę przekroczyć limitu 300 znaków (ze spacjami). W efekcie musiałem nieco poskromić swoje grafomańskie zapędy – może to i lepiej. W każdym razie w konkursie wystartowała notka w wersji okrojonej, zaś na blogu zamieszczam ją w całości.

Moja przygoda z bordowo – granatowymi barwami rozpoczęła się od biało – czarnego telewizora. Nie miałem jeszcze wtedy (jesienią 1994 roku) pojęcia o futbolu klubowym, znałem jedynie ten w wydaniu reprezentacyjnym. Ponieważ kilka miesięcy wcześniej z wypiekami na twarzy śledziłem Mundial w Stanach Zjednoczonych, moją piłkarską wyobraźnię rozpalały nazwiska jego bohaterów: Brazylijczyka Romario, Rumuna Hagiego, a przede wszystkim mojego ówczesnego idola – Bułgara Stoiczkowa. Spośród niewielu futbolistów, których podówczas potrafiłem wymienić, ci trzej stanowili panteon – z perspektywy niedawno zakończonych Mistrzostw Świata nie budziło moich wątpliwości, że nikt nie porusza się zwinniej niż pierwszy, nie rozgrywa piłki mądrzej niż drugi i nie zdobywa więcej goli niż trzeci. Sęk w tym, że każdy grał dla innej reprezentacji. A jednak, pewnego jesiennego wieczora, na małym ekranie starej, mocno śnieżącej Unitry, zobaczyłem ich ponownie. W jednej drużynie. W tych samych barwach (monochromatyczny telewizor niestety nie zdradzał kolorów, a jedynie podłużne, pionowe pasy na koszulkach). Jako kilkuletni dzieciak po prostu oniemiałem – nie mogłem uwierzyć, że do jednego koszyka wrzucono naraz tyle klejnotów. Na dodatek po chwili operator kamery skierował obiektyw na trybuny stadionu – moim oczom ukazał się najpierw jeden, potem drugi, wreszcie trzeci poziom, a kamera wciąż pięła się w górę, wyżej i wyżej. Dla mnie, znającego do tej pory jedynie szkolne kartofliska i szkaradne jankeskie stadiony-kratery, widok tego pięknego kolosa, z hasającymi po nim moimi piłkarskimi idolami, był niczym objawienie. „To zespół bogów”- przeszło mi przez myśl, gdy tak z rozdziawionymi ustami i wybałuszonymi ślepiami wpatrywałem się w tę drużynę. Po chwili komentator Szpakowski wypowiedział magiczne zaklęcie: FC Barcelona. Tak, to była właśnie Barca – grająca z nie-wiem-kim, w meczu nie-wiem-o-co, zakończonym wynikiem nie-wiem-jakim. Nie było to jednak istotne – ważne jest tylko to, że właśnie w tym dniu Duma Katalonii wtargnęła do mojego piłkarskiego świata z siłą huraganu, i została w nim do dnia dzisiejszego.

I choć w 99% przypadków pierwsze, pozytywne wrażenie szybko ustępuje szarej rzeczywistości, to tym razem miało być inaczej. Dalej jestem zdania, że FC Barcelona to zespół bogów.

PS. Konkursowa notka najwyraźniej zyskała uznanie w oczach jury, dzięki czemu stałem się szczęśliwym posiadaczem dwóch wejściówek na Super Mecz (w międzyczasie przesunięty z 20 na 30 lipca)! Tak więc mogę się pochwalić, że na meczu byłem, świetne widowisko (w czym zasługa przede wszystkim ambitnie grającej Lechii) obejrzałem, i wszystko to na zdjęciach uwieczniłem.